"Decyzję już podjęto za nas". Rozmawiam z Krzysztofem Hołowczycem o przyszłości motorsportu w elektrycznej rajdówce
Jednym z najgłośniejszych – mimo że zupełnie bezdźwięcznych – wydarzeń tegorocznego Rajdu Barbórka był występ Krzysztofa Hołowczyca w elektrycznym aucie zbudowanym na bazie Forda Fiesty. Dzień przed startem przejechałem się z nim tym samochodem i porozmawiałem o krytycznych komentarzach, które nieuchronnie miały się pojawić kolejnego dnia.
Wyczynowa Fiesta katapultuje się z boksów, pełnym ślizgiem pokonuje pierwszy nawrót i naskakuje na pierwszą sekwencję zakrętów. Wygląda jak typowe auto sportowe, jedzie jak typowe auto sportowe, nie robi tylko jednej rzeczy – nie wydaje dźwięku. To, co widzę przed oczami, to nie typowe auto sportowe, a prototypowa konstrukcja napędzana elektrycznie, rozwijana przez ostatnie siedem lat przez austriacki zespół rajdowy STARD.
Kierowany przez zawodnika rajdowego Manfreda Stohla projekt ma udowodnić, że napęd elektryczny może się sprawdzić także w motorsporcie. Od przyszłego roku dziesięć takich aut będzie towarzyszyło Rallycrossowym Mistrzostwom Świata, rywalizując ze sobą w swojej własnej, elektrycznej serii. Już w miniony weekend natomiast samochód ten pojawił się na kultowym Kryterium Asów na ulicy Karowej, które tradycyjnie wieńczy Rajd Barbórka i cały rajdowy sezon.
Auto to sprowadził do Polski sponsor, firma Ferratum, która zamierza kontynuować swoje zaangażowanie w projekt elektrycznej Fiesty także w przyszłym sezonie. W Warszawie, podczas pokazowych jazd, do poprowadzenia samochodu zaprosiła Krzysztofa Hołowczyca. Poprzedzający start trening "Hołka" na Torze Modlin był dla mnie doskonałą okazją, by zapoznać się z samochodem i przepytać utytułowanego kierowcę, jak wygląda jazda takim samochodem od podszewki oraz co sądzi o takiej ewolucji motorsportu.
Na rallycross w sam raz
Trzeba przyznać, że Hołowczyc wystawił swoich fanów na najcięższą od lat próbę. Jeszcze przed startem na fanpage'u sportowca przeważały komentarze pokroju "Rajdy się kończą", "To już nie to", "Smutno się to ogląda", "Nie rób nam tego". Podczas przejazdu na samej Karowej, wśród stojących przy barierkach kibiców, można było usłyszeć głównie zgryźliwe i dowcipkujące opinie. Przyznam, że i mi dziwnie oglądało się jazdę wyczynowej Fiesty, która podczas przyspieszania wydawała z siebie dźwięki przypominające – zależnie od nastawienia – statek kosmiczny albo… pralkę.
Przy wsiadaniu w piątek do rajdówki, w której za kierownicą czekał na mnie już rozgrzany Hołowczyc, przypomniałem sobie, że ostatni raz z naszym Rajdowym Mistrzem Europy z roku 1997 jechałem dwa lata temu podczas Rajdu Baja Poland. Wtedy jeździł on z kolei wyczynowym Mini napędzanym silnikiem Diesla. Hołowczyc od razu podłapuje temat: "No tak, i wtedy też się spotykałem z opiniami, że to nie jest silnik do motorsportu, że to Mini to urządzenie na paliwo rolnicze". Takie opinie nie przeszkodziły jednak temu "urządzeniu" wygrać Rajd Dakar cztery razy z rzędu.
Elektryczna Fiesta nie przypomina jednak tego Mini ani jakiejkolwiek innej rajdówki, którą jeździłem. Po mojej stronie, teoretycznie przeznaczonej dla pilota, mam znacznie mniej miejsca przez ważącą blisko 200 kg stertę akumulatorów. Po zjechaniu do boksów podłączany jest do nich gruby, pomarańczowy kabel wysokiego napięcia, który ładuje je w około godzinę. Brzmi nieźle, ale… przy pełnym obciążeniu wystarczy to na zaledwie około 12 kilometrów jazdy. Hołowczyc przekonuje mnie jednak, że te parametry nie skazują od razu tego auta na porażkę.
– Każda dyscyplina motorsportu ma swoją charakterystykę, do której trzeba dopasować konstrukcję samochodu. Dlatego też w wyścigach długodystansowych zaczęły dominować diesle. Jeśli w rallycrossie użytkowanie jest intensywne, ale krótkie, to w nich szansę na rozwój mają napędy elektryczne – twierdzi.
Pozostaje jeszcze proste pytanie: po co? Co to da światowi rajdów? Tutaj Hołowczyc także ma gotową odpowiedź. – Nie zapominajmy, jakie możliwości otwiera napęd elektryczny przed autami rajdowymi. Z silników w tym samochodzie jego twórcy potrafią uzyskać ponad tysiąc koni mechanicznych. Przy obecnych oponach czy docisku aerodynamicznym nie da się tego przenieść na nawierzchnię, dlatego ustawiono je na 612 KM. I tak pierwsze 100 km/h to tutaj nadal kwestia zaledwie trzech sekund. To jednak nie koniec zalet. Tutaj wciskam gaz i od razu dostaję pełną moc bez żadnego opóźnienia. To niewiarygodnie szybkie auto – wyznaje kierowca.
Jazda? Zaskakująco... analogowa
Wyjeżdżamy z boksów (ostrożnie, bo stojące plecami do nas osoby postronne nie słyszą zbliżającego się do nich bezszelestnie rajdowego potwora) i od momentu wyjazdu na tor Hołowczyc zaczyna swoje rajdowe show. Sprawna nawrotka wykonana z czterema kołami w pełnym poślizgu przypomina najlepsze rajdowe czasy, ale już następujące po nim przyspieszenie na prostej przypomina nowe Tesle. Ta elastyczność silnika rzeczywiście robi tu ogromne wrażenie i wgniata w fotel na każdym wyjściu z zakrętu. Na zmrożonym asfalcie opony mają jednak problem z przeniesieniem tak potężnej mocy, bo przez cały czas towarzyszy nam swąd palonej gumy. Mimo, że nadal od auta nie dochodzą prawie żadne dźwięki, to dzieje się bardzo wiele. Z krótkiej przejażdżki wysiadamy praktycznie mokrzy. Teraz Hołowczyc ma godzinę przerwy na kolejne ładowanie…
Przyznaję Krzysztofowi, że to auto otwiera przed motorsportem zupełnie nowe możliwości. Pytam się, jak daleko z tą technologią można pójść do przodu. Volkswagen udowodnił już, że bardzo daleko. Jego elektryczny bolid ID.R pobija rekordy czasów wszędzie tam, gdzie się pojawi. Czy to samo czeka nas w rajdach czy rallycrossie? – Trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, gdzie chcemy ustalić granicę. W końcu gdzieś tam pośrodku pomiędzy kierownicą a pedałami nadal siedzi białko, które musi nad tym wszystkim zapanować – mówi Hołowczyc i od razu przekonuje, że wcale nie jest to taki abstrakcyjny problem.
– Rozmawiałem kiedyś z pilotami F-16, którzy mówili mi, że mogliby zrobić o wiele więcej ze swoimi samolotami, gdyby tylko… mogli je pilotować z zewnątrz. Ograniczeniem jest tylko przeciążenie. Z tym samym spotkałem się po raz pierwszy w supercarach w rallycrossie i teraz mam tutaj to samo. Idziesz pełnym gwintem, hamujesz, znowu się rozpędzasz bez chwili spóźnienia i błędnik więdnie. To nie jest zabawka – wyznaje szczerze.
Dlatego też prezentowana Fiesta stanowi bardzo ciekawą alternatywę dla tego trendu. Jest w gruncie rzeczy… analogowa. – Manfred Stohl mógł spokojnie zrobić samochód, w którym tylko wciska się gaz – czy raczej potencjometr – a komputer wszystko robi za Ciebie. Tutaj jednak systemy nie pomagają kierowcy w żaden sposób. Gdy jechaliśmy razem, to na jednym zakręcie mnie obróciło, na innym wyjechaliśmy przodem, bo za dużo gazu dałem. Widać z tego, że ten czynnik ludzki tutaj cały czas jest bardzo ważny – zauważa Hołowczyc.
Na te słowa mi już rozświetlają się oczy i myślę o powrocie do złotych czasów Grupy B. Nie każdy kibic będzie miał jednak możliwość poczucia tych przeciążeń ze środka. Czy kolejne pokolenia będą więc w stanie pokochać elektryczne auta tak, jak poprzednie kochały Subaru Imprezę 555 czy Celicę Turbo? Hołowczyc szczerze przyznaje, że sam nie jest jeszcze przekonany. – Jeśli elektryczne rajdówki będą widowiskowe, to wierzę, że tak. Ale doskonale jestem świadom tego, jak ważnym elementem tego całego spektaklu jest dźwięk. Przekonałem się o tym, gdy pojechałem na wyścigi NASCAR-u. Nie wierzyłem, że zobaczę cokolwiek ciekawego w tej serii. Z naszego punktu widzenia startujące tam samochody są wręcz prehistoryczne. A jednak bawiłem się jak na żadnym wyścigu Formuły 1. Nikt nie potrafi robić takiego show jak Amerykanie! – wyznaje. Ale zauważa od razu, że nadejście napędów elektrycznych w motorsporcie jest nieuchronne i fani muszą się z tym pogodzić.
– To nie jest kwestia czy wybierzemy sobie przyszłość motorsportu na prąd czy na benzynę. To już zdecydowano za nas. W każdym roku kolejni ważni gracze przechodzą do Formuły E. Volkswagen dosłownie przed chwilą ogłosił, że całkiem rezygnuje z motorsportu spalinowego i to pokazuje, że producenci samochodów już nie będą chcieli promować się w ten sposób – zauważa.
Hołowczyc pociesza jednak, że ta transformacja nie musi odbyć ze szkodą dla nas. – W Formule 1 w końcu także parę lat temu fani zaczęli odchodzić, gdy nowe silniki 1.6 nie spełniły ich oczekiwań. Promotorzy coś tam w nich zmienili, wuwuzele z tyłu dorobili, no i co, udało się? Udało. Co można zrobić z autami elektrycznymi? Nie wiem, może generować w nich dźwięk z głośników… Tylko wtedy fani wyścigów nie będą się czuli dobrze mając świadomość, że są oszukiwani. Ale z drugiej strony w Formule 1 teraz też przystają na to, że ta część dramaturgii jest przed nimi udawana. Organizatorzy coś na pewno wymyślą.
Na potwierdzenie tych słów kierowca dzieli się pewną anegdotą: – Nie zapomnę jak na rallycross przyjechała kiedyś ekipa Audi i przywiozła ze sobą jakąś taką dziwną, dużą maszynę. Nią filmowali przejazd każdego auta. Pytam się Solberga co to jest a on "człowieku, sczytują wszystkie auta, wiedzą wszystko. Jak pracuje zawieszenie, jaką ma moc, no wszystko wiedzą". To dobrze pokazuje w którym miejscu stoi motorsport… i co jeszcze można w nim zrobić.