Po 3 latach od premiery Hyundai zdecydował się odświeżyć swój elektryczny kompakt. Zmiany nie są duże, ale klienci z pewnością je docenią.
Nie oszukujmy się - Ioniq 5 nie potrzebuje liftingu, gdyż nadal wygląda jak koncept z przyszłości. Dlatego też styliści ograniczyli zmiany wizualne do minimum. Skupili się za to na detalach, na które narzekali klienci.
Odświeżone wydanie debiutuje właśnie w rodzimej Korei, ale za jakiś czas trafi również na pozostałe rynki. Po czym je poznamy? Przede wszystkim po tylnej wycieraczce, której dotychczas brakowało. Co ciekawe, w momencie premiery Hyundai twierdził, że jest niepotrzebna. Cóż, klienci mieli inne zdanie.
Podobnie zresztą było z dotykową obsługą, gdyż po liftingu zwiększono liczbę fizycznych przycisków. Obsłużymy nimi. m.in. podgrzewanie i wentylację foteli czy wspomaganie parkowania. Na podobny zabieg jakiś czas temu zdecydowano się również w Tucsonie. Dobrze, że tradycyjna ergonomia powoli wraca do łask.
Reszta to kosmetyka, która jednak poprawia odbiór konstrukcji. Wprawne oko dostrzeże np. przemodelowane zderzaki i atrapę chłodnicy. Nowością jest też wersja N-Line z atrakcyjnym body kitem i 20-calowymi felgami. Wypełni lukę między standardowym wydaniem, a ostrą N-ką.
Jest też kilka zmian, których zupełnie nie widać, ale odczujemy je w trakcie jazdy. To poprawione wyciszenie kabiny, zwiększona sztywność nadwozia i zmodyfikowane amortyzatory. Wszystko to ma przekładać się na wyższy komfort jazdy i odczuwalną jakość prowadzenia.
Techniczną wisienką na torcie będzie większy akumulator o pojemności 84 kWh zamiast 77,4 kWh. Oznacza to większy zasięg już w bazowym wydaniu. Ile trzeba będzie za to wszystko zapłacić? Przekonamy się za kilka miesięcy, gdy odświeżony Ioniq 5 trafi do Europy.
