Tesla Model Y Performance wjechała do polskich salonów. "Telefony się urywają"
Amerykanie postanowili zaimplementować ulepszone podzespoły, które najpierw trafiły do Modelu 3, do bardziej praktycznego nadwozia. Model Y Performance jest istnym wilkiem w owczej skórze, a przy tym pozostaje bardzo rozsądnie wyceniony. Miałem okazję zobaczyć go już na żywo.
Po niedawnej premierze nowego Modelu Y teraz przyszła pora na usportowiony wariant. Tesla nie obdarowała wersji Performance wyłącznie mocniejszymi silnikami, ale oddała do dyspozycji kierowcy podzespoły, które pozwolą lepiej wykorzystać potencjał auta.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Plebiscyt Samochód Roku Wirtualnej Polski 2025
Mowa tu przede wszystkim o zmianach w podwoziu. Oprócz adaptacyjnego, obniżonego zawieszenia przejętego z Modelu 3 i dostosowanego do gabarytów Modelu Y, na sztywniejsze wymienione zostały sprężyny, drążki stabilizatorów oraz tuleje. Tesla twierdzi ponadto, że inżynierowie pogrzebali w nadwoziu, dzięki czemu wyróżnia się większą sztywnością skrętną.
Całość ma sprawić, że Model Y Performance będzie prowadził się ostrzej i pewniej, choć podzespoły prędzej sprawdzą się na krętych, górskich drogach, niż na torze. Z elektrycznego sedana przejęte zostały też nowe jednostki z rodziny Performance 4DU, które generują łącznie ok. 466 KM. Taka wartość pozwala przyspieszyć do 100 km/h w zaledwie 3,5 s. Pamiętajmy, że wciąż mówimy tu o kompaktowym, rodzinnym SUV-ie.
Podniesiona została także prędkość maksymalna – do 250 km/h. Do tej pory wszystkie Modele Y osiągały "tylko" 201 km/h. Charakterystykę prowadzenia dostosowano do dostępnej mocy, ale na tym Tesla nie poprzestała. Napęd jest gotowy na wytężoną i ciężką pracę pod obciążeniem, a pod skorupą kryje się nowy akumulator z ogniwami o większej gęstości energii.
Oznacza to niższe zużycie energii przy tej samej pojemności, choć tej Tesla, tradycyjnie, nie zdradza. Tym niemniej producent mówi o zasięgu sięgającym 580 km, a znając wydajność jednostek, Amerykanie nie mijają się z prawdą.
Skromne, acz znaczące
Z zewnątrz zmiany są skromne, ale widoczne wyraźniej, niż w poprzedniej odsłonie. Już na pierwszy rzut oka można dostrzec pewne "znaki". Należą do nich przede wszystkim nowe, 21-calowe felgi Arachnid2.0, za którymi czają się czerwone zaciski hamulcowe. Obręcze nie tylko wyglądają spektakularnie – zostały także zoptymalizowane pod kątem aerodynamiki.
Oprócz tego Tesla zmodyfikowała (czyt. powiększyła) przednie wloty rozstawione w narożnikach, dodała do przedniego i tylnego zderzaka skromne dokładki, a klapę bagażnika wieńczy teraz lotka z prawdziwego (!) włókna węglowego. Zmiany są subtelne, ale znacząco poprawiają prezencję dosyć grzecznie wyglądającego do tej pory Modelu Y.
We wnętrzu nie ma rewolucji, ale Tesla dostosowała pewne elementy, żebyśmy nie czuli się tu jak w zwykłej odmianie. Nowe są mocniej wyprofilowane fotele (z grzaniem i wentylacją), które nie tylko lepiej trzymają ciało, ale dysponują także wysuwaną częścią udową. Od siebie dodam, że są naprawdę wygodne i szczególnie dobrze podpierają ciało w części lędźwiowej i ramiennej.
Gadżeciarze docenią natomiast nowy system multimedialny z większym, 16-calowym ekranem, który może pochwalić się o 80 proc. większą rozdzielczością oraz płynniej działającym systemem. O ile ten do tej pory nie dawał powodów do narzekań, to muszę przyznać, że jest jeszcze lepiej. Samo menu i szata graficzna się nie zmieniły, ale szybkość działania systemu bije na głowę całą konkurencję.
Co więcej, kierowca ma do dyspozycji więcej trybów jazdy, które dostosowują podzespoły do żądanego charakteru, z trybem przyspieszenia "Insane" na czele oraz możliwość poluzowania kagańca kontroli trakcji. Dla podkręcenia sportowej atmosfery, zamiast drewnianych dekorów deska została wykończona włóknem węglowym. Całość została spasowana w satysfakcjonujący sposób.
W cenniku panuje rozsądek
Gdyby iść wzorem europejskich producentów, Model Y Performance byłby znacznie droższy. Tymczasem podczas gdy bazowa wersja (0-100 km/h w 5,9 s) startuje od 205 tys. zł, a AWD (0-100 km/h w 4,8 s) od 230 tys. zł, tak topowa odmiana Performance kosztuje 270 tys. zł.
To podobna cena, jaką trzeba np. zapłacić za Volkswagena ID.5 GTX, jednak trzeba zaznaczyć, że niemiecki elektryk będzie aż o 2 s wolniejszy w sprincie do "setki". Również wyraźnie wolniejszy Nissan Ariya Nismo jest o 20 tys. zł droższy, natomiast podobny osiągowo Ford Mustang Mach-E GT kosztuje już ponad 300 tys. zł.
Zwykły Model Y jest główną siłą amerykańskiej marki i klienci wybierają go równie chętnie w Europie, co i w kraju nad Wisłą. Model Y Performance powinien pomóc Tesli utrzymać się na szczycie rankingu sprzedaży i na razie wszystko wskazuje na to, że tak właśnie będzie. Jak zdradził mi przedstawiciel podwarszawskiego salonu, od godz. 7 rano, kiedy uruchomiono zamówienia, telefony się urywają.
Mało tego. Podczas mojego pobytu ten sam przedstawiciel musiał co chwilę odciągać ciekawskich klientów sprzed obiektywu, bym mógł zrobić kilka zdjęć. A zaznaczę, że spędziłem z autem ok. 10-15 min. Pierwsze auta zobaczymy na ulicach jeszcze w tym roku.