Test długodystansowy Nissana Leafa: dwie kwiestie o elektromobilności, które wymagają wyjaśnienia
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Dyskusje na temat samochodów elektrycznych zazwyczaj schodzą na dwie kwestie: zasięg i ładowanie. Często trafiam na głosy, że elektryki nie zajadą wystarczająco daleko, a do tego nie ma gdzie w nich uzupełnić prądu. Sprawdźmy więc, jak to jest w rzeczywistości.
Nissan Leaf - test długodystansowy
Auta elektryczne to dla wielu osób czarna magia. Nic w tym dziwnego – ich jest w Polsce po prostu bardzo mało. Zgodnie z danymi PSPA i PZPM zebranymi w "Liczniku elektromobilności" na koniec września 2020 roku na polskich drogach jeździło nieco ponad 8 tys. samochodów wyłącznie na prąd. Jeśli doliczyć hybrydy typu plug-in (czyli takie, które można doładować z zewnętrznego źródła energii) – było to niecałe 15 tys. pojazdów. W skali polskiego rynku to pyłek.
Ten pyłek jednak nabiera rozmiarów. Dość powiedzieć, że samochody elektryczne notują wzrosty w sprzedaży pomimo trwającej pandemii koronawirusa. To dobry moment, by spojrzeć na to, co Polacy wiedzą o elektromobilności i zderzyć się z mitami. Nie będę tu teoretyzował. Z elektrycznym nissanem leafem spędziłem ponad dwa miesiące.
Ile tak naprawdę przejeżdża auto elektryczne?
Podstawowym zarzutem stawianym samochodom na prąd jest ich zasięg. Jednak, jak pokazuje badanie WP, nie wynika to faktycznie z możliwości aut elektrycznych, co wiedzy Polaków. Aż 26 proc. ankietowanych odpowiedziała, że mniej niż 100 km, a 27 proc. stwierdziło, że pomiędzy 100 do 200 km. I choć faktycznie na rynku są modele, które wpadają do tej drugiej kategorii, znaczna większość przekracza 200 km.
Weźmy jako przykład testowanego nissana. Producent deklaruje zasięg wynoszący 270 km i jest to wartość, którą realnie można uzyskać podczas miejskiej jazdy i to bez wysiłku. Delikatne obchodzenie się z pedałem przyspieszenia pozwoli przejechać nawet ponad 300 km.
Na trasie elektryk jest mniej wydajny, ale nawet z prędkością ok. 120 km/h pomiędzy postojami na ładowanie leafem można pokonać ponad 200 km. Owszem, oznacza to, że podróżowanie takim autem będzie bardziej uciążliwe niż konwencjonalnym modelem, ale Nissan nie ukrywa, że to jest samochód stworzony z myślą o krótkich wypadach. Świetnie sprawdzi się podczas dojazdów do pracy, szczególnie jeśli mamy gdzie ładować auto. A skoro już o tym mowa.
Gdzie ładować samochody elektryczne?
Ze wspomnianego "Licznika elektromobilności" wynika, że w Polsce mamy 1282 staje ładowania, z czego 419 to tzw. "szybkie", a więc ładujące prądem stałym. Same liczby nie rozpieszczają, a to nie koniec. Zdarza się bowiem, że stacja jest umieszczona na terenie galerii handlowej, więc dojazd na nią nie zawsze jest możliwy. Czasem naładowanie auta na trasie wymaga wjazdu do centrum miasta, co skutecznie wydłuża podróż. Sytuacja nie jest różowa także na miejskich ładowarkach. Ciągle można trafić na kierowców aut spalinowych, którzy ignorują znaki czy koperty i parkują na zarezerwowanych miejscach.
Na co dzień nie był to jednak dla mnie duży problem. Statystyki pokazują, że kierowcy aut elektrycznych rzadko korzystają z publicznych stacji i tak też było w moim wypadku. Samochód zazwyczaj ładowałem w pracy. Co ważne, nie wymagało to inwestowania w specjalną ładowarkę. Korzystałem ze zwykłego gniazdka.
Jest to rozwiązanie, o którym wielu Polaków zwyczajnie nie wie. Tak wynikało z badania przeprowadzonego przez InsightOutLab i markę Volkswagen, tak też wynika z badania WP. Tylko co piąty ankietowany wskazał, że samochód elektryczny można ładować ze zwykłego gniazdka, podczas gdy 26 proc. osób twierdziło, że konieczna jest specjalna ładowarka.
Choć zgodzę się, że korzystanie z wallboksa jest znacznie wydajniejsze, to gniazdko było dla mnie w zupełności wystarczające. Podłączając samochód do ładowania na 8 godzin, zyskiwałem ok. 100 km zasięgu. To więcej, niż zazwyczaj przejeżdżam w ciągu dnia, a uzupełnienie prądu zajmowało mi mniej niż minutę dziennie. Wiem, bo sprawdziłem to stoperem.
Samochody elektryczne wymagają zrozumienia, bo są nowe
Ostatnie z pytań, które padły w badaniu WP, dotyczyły liczby samochodów elektrycznych na polskich drogach. Prawie połowa ankietowanych, bo 48 proc., stwierdziła, że jest ich mniej niż 5 tysięcy. Poprawną odpowiedź (od 5 do 15 tys.) podało 38 proc. osób.
Jesteśmy jednak na drodze, by rację miało te 11 proc. badanych, które wskazały na "od 15 do 50 tysięcy". Samochodów elektrycznych na naszych drogach przybywa, bo – jak sam mogłem się przekonać – zasięg wystarczający na co dzień czy możliwość łatwego ładowania przestają być obietnicami w broszurach reklamowych. Dla niektórych osób to realia, z których już teraz chętnie korzystają. Biorąc pod uwagę, że przejechanie leafem 100 km kosztowało zazwyczaj od 7 do 9 zł, wcale im się nie dziwię.
*Badanie dla Wirtualnej Polski na panelu Ariadna. Próba ogólnopolska licząca N=1067 osób w wieku od 18 lat wzwyż. Struktura próby dobrana wg reprezentacji w populacji dla płci, wieku i wielkości miejscowości zamieszkania. Metoda: CAWI.
Termin realizacji: 25 – 28 września 2020 roku.*