Producenci nie zdołają ograniczyć emisji CO2 do normy. Kary będą srogie
Aż 14,5 mld euro kary mogą zapłacić producenci samochodów, gdy w 2021 r. w życie wejdą zaostrzone normy emisji dwutlenku węgla. Prognozy wskazują, że żadnej z marek nie uda się osiągnąć założonego w Brukseli pułapu emisji CO2. Dla niektórych z nich może to oznaczać poważne tarapaty finansowe.
24.02.2020 | aktual.: 13.03.2023 13:27
Nierealny limit
W 2021 r. na terenie Unii Europejskiej w życie wejdą nowe limity emisji CO2 dla samochodów osobowych. Dziś średnia emisja dla pojazdów sprzedanych przez poszczególne marki musi być niższa niż 120 g/km. Po zmianie granicą będzie 95 g CO2/km. Według brytyjskiej firmy analitycznej PA Consulting żadnemu z producentów samochodów nie uda się osiągnąć tego pułapu na czas. W najlepszej sytuacji będzie Toyota, a najwięcej powodów do zmartwień ma szefostwo Jaguara i Land Rovera.
Przewidywana średnia emisja CO2 (w g/km) w 2021 r.:
- Toyota: 95,1
- PSA: 95,6
- Renault – Nissan – Mitsubishi: 97,8
- Hyundai – Kia: 101,1
- Volkswagen: 109,3
- BMW: 110,1
- Ford: 112,8
- Daimler: 114,1
- Honda: 119,2
- Fiat – Chrysler: 119,8
- Volvo: 121
- Mazda: 123,6
- Jaguar – Land Rover: 135
Europejskie regulacje dotyczące ograniczenia emisji CO2 przez samochody osobowe, określające limit na mniej niż 95 g/km, są najbardziej rygorystyczne na świecie. Dla porównania, w 2021 r. w USA będzie obowiązywała cezura 125 g CO2/km, w Japonii 122 g CO2/km, a na największym rynku świata - w Chinach - 117 g CO2/km. Europejskie regulacje można więc nazwać drakońskimi.
Potężne kary
By przestrzegano przepisów, potrzebne są kary. Podobnie jest w przypadku normy emisji dwutlenku węgla. Producent, który w 2021 r. nie będzie w stanie obniżyć średniej emisji CO2 wśród sprzedanych aut do wartości niższej niż 95 g/km, będzie musiał zapłacić 95 euro za każdy gram CO2 powyżej normy. Kwota ta będzie mnożona przez liczbę samochodów danej marki, które znajdą w Europie swoich nabywców w 2020 r. Według PA Consulting wszyscy producenci łącznie będą musieli zapłacić około 14,5 mld euro.
Zdaniem Brytyjczyków pod tym względem ponownie w najlepszej sytuacji będzie Toyota. Według prognozy Japończycy będą musieli zapłacić 18 mln euro kary, co będzie stanowiło tylko 0,1 proc. rocznych przychodów EBIT koncernu. Spodziewana kara dla drugiego pod względem najniższej emisji francuskiego koncernu PSA ma wynieść już 938 mln euro, czyli 21,3 proc. przychodów. W trudnej sytuacji będzie też Hyundai - Kia (797 mln euro, czyli 29 proc. przychodów) czy Ford (1,5 mld euro, czyli 39 proc. przychodów).
Rekord kwoty kary ma - zdaniem PA Consulting - należeć do Volkswagena. Według brytyjskich obliczeń niemiecki koncern będzie musiał zapłacić 4,5 mld euro, co będzie stanowiło 32 proc. przychodów Volkswagena. Gdybyśmy przeliczyli tę kwotę na liczbę samochodów sprzedanych przez Volkswagena w 2019 r., otrzymalibyśmy nieco ponad 2,5 tys. euro (10,8 tys. zł) kary za każdy samochód. Daje to wyobrażenie na temat tego, jakim zagrożeniem będą kary za przekroczenie limitu emisji.
Nasi zachodni sąsiedzi nie będą jednak w najgorszej sytuacji. Fiat musi liczyć się z karą w wysokości 2,5 mld euro (50 proc. przychodów), Mazda miałaby zapłacić 877 mln euro (115 proc. przychodów), a Jaguar - Land Rover 93 mln euro. Tu jednak kara może stanowić aż 404 proc. przychodów.
Co nas czeka?
Jak wynika z brytyjskich wyliczeń, niektórzy producenci samochodów w najbliższych latach będą musieli stoczyć walkę o swój byt na motoryzacyjnej scenie Starego Kontynentu. Firmy, które nie muszą liczyć się z karami niewspółmiernie wysokimi do przychodów, przełkną gorzką pastylkę i będą starać się odzyskać stracone pieniądze poprzez oszczędności czy po cichu przerzucając koszty na klientów. W przypadku Toyota kara może wynieść tylko 25 euro na samochód.
Każdy z koncernów musi jednak wdrożyć radykalne środki w celu obniżania średniej emisji CO2. Podstawowym środkiem zaradczym będzie zwiększanie udziału zelektryfikowanych modeli wśród sprzedawanych aut. W najlepszej sytuacji jest oczywiście Tesla, która limitami emisji CO2 przejmować się nie musi. Z kolei Toyota jest jedyną - poza Teslą - marką, która w 2019 r. może pochwalić się udziałem zelektryfikowanych aut wyższym niż 50 proc. Inni producenci mają jeszcze wiele do zrobienia. W 2019 r. zelektryfikowane egzemplarze stanowiły tylko 3 proc. sprzedaży Renault, 2 proc. spośród aut, które wyjechały z salonów Volkswagena i zaledwie 0,3 proc. aut francuskiego PSA.
Zdaniem analityków PA Consulting należy spodziewać się zdecydowanego zwiększania przez producentów liczby zelektryfikowanych modeli wraz z jednoczesnym ograniczaniem w gamie tych, które charakteryzują się szczególnie wysoką emisją CO2. Sukces i tak będzie jednak poza zasięgiem. Według analityków PA Consulting producenci musieliby sprzedać w Europie 2,5 mln samochodów elektrycznych, by wszystkim udało się wypełnić limit 95 g CO2/km. Jest to mało prawdopodobne ze względu na ograniczone możliwości produkcyjne takich aut. Dla przykładu Volkswagen ID.3, który może stać się hitem wśród tego typu modeli i jest sztandarowym przedsięwzięciem niemieckiego koncernu, w 2020 r. może powstać w ok. 100 tys. egzemplarzy.
Według danych Jato Dynamics w 2019 r. całkowita sprzedaż samochodów elektrycznych wyniosła 350 tys. Zmiana na rynku musiałaby więc być wręcz rewolucyjna. Jeśli nic podobnego się nie wydarzy, motoryzacyjny krajobraz Starego Kontynentu czekają potężne zmiany.