Nowe Renault Zoe to miejski elektryk, którym możesz wyjechać daleko za miasto
Obecne na rynku od 2012 roku Renault Zoe doczekało się nowej wersji. Francuzi trzymają się swojej strategii i efekty widać jak na dłoni. Ich najpopularniejszy elektryk jest teraz tak dobry, że bez problemu może powtórzyć sukces swoich poprzedników.
Renault Zoe (2019) - pierwsza jazda, test
Bez wątpienia to Tesla jest synonimem elektromobilności, ale pozycja lidera na tym rynku w Europie należy do kogoś innego – do Renault. Gdy amerykański producent pokazywał Model S, na Starym Kontynencie swoją premierę miało Zoe.
Od tego czasu mały hatchback trafił do 166 tys. klientów, a z roku na rok sprzedaje się coraz lepiej. To zasługa nie tylko stale poprawiającej się infrastruktury, ale też modyfikacji wprowadzanych do auta. Teraz przyszedł czas na kolejną porcję nowości, bo do salonów wkrótce wjedzie trzecia generacja elektryka.
Poprawić, ale nie zepsuć
Z zewnątrz zmian nie ma wiele. Pojawiły się nowe reflektory, przeprojektowany zderzak, a logo – zgodnie z obowiązującymi trendami – jest większe. Rewolucji nie ma też z tyłu. W oczy od razu rzucają się zmienione światła, które przywodzą na myśl auto koncepcyjne. Poza tym do oferty dołączyły dwa nowe kolory (jasnoniebieski i biały perłowy) oraz nowe wzory felg. Pod tym względem trudno określić to jako nową generację, a raczej skromny lifting.
Różnicę czuć za to we wnętrzu. Kokpit został w całości przeprojektowany. Mamy tu nową, bardzo wygodną kierownicę, którą znamy z Clio. Zniknęły zegary, a ich miejsce zajął dostępny standardowo wyświetlacz o wysokiej rozdzielczości i naprawdę ładnych grafikach. Może to przesada, ale korzystając z nich od razu czułem, że było to inspirowane Teslą Model S. Na konsolę centralną trafił pionowy wyświetlacz systemu multimedialnego, który również został przeprojektowany. Interfejs jest teraz płynniejszy (choć ciągle nie jest idealnie) oraz przyjemniejszy dla oka.
Najważniejsze są nowe materiały. W większości miejsc jest miękko, a wszystko zostało bardzo dobrze spasowane. Co więcej, na fotele, boczki drzwi i deskę rozdzielczą może trafić tkanina zrobiona z pasów bezpieczeństwa i plastikowych butelek poddanych recyklingowi. Przywodzi na myśl BMW i3, wygląda naprawdę dobrze i – co ważne – jest ekologiczna. Renault używa również materiałów z recyklingu w najróżniejszych miejscach konstrukcji auta, dzięki czemu udało się zmniejszyć ślad węglowy podczas produkcji Zoe o nawet 70 proc.
Ewolucja odbyła się również w przypadku układu napędowego. Nowy motor elektryczny ma teraz 136 KM, co znacząco przekłada się na elastyczność – producent twierdzi, że od 80 do 120 km/h auto rozpędza się o 2 s szybciej niż poprzednik. Akumulator, choć fizycznie ma taki sam rozmiar, mieści teraz o 25 proc. więcej prądu i ma pojemność 52 kWh. Przekłada się to na deklarowany zasięg wynoszący 395 km mierzone w cyklu WLTP. Zoe dostało też możliwość ładowania na szybkich stacjach o mocy 50 kW przy użyciu standardowego złącza CCS.
Mocną stroną Zoe jest oszczędność
Wiem, co teraz myślicie. Deklarowany zasięg to jedno, ale podczas realnego użytku pewnie trudno go będzie osiągnąć. Dojdą nagłe przyspieszenia, dojdzie działająca klimatyzacja, radio, nie ma szans, by uzyskać te 395 km. Przyznam, że mimo przejechania kilku tysięcy kilometrów elektrykami, sam sceptycznie podchodziłem do zapowiedzi Renault. Po całym dniu jazdy Zoe zwracam Francuzom honor. Osiągnięcie około 400 km zasięgu nie jest żadnym problemem.
Podczas liczącej ponad 100 km trasy, która obejmowała drogi pozamiejskie (90 km/h) oraz odcinki przechodzące przez miasta (50 km/h), uzyskałem średnie zużycie prądu na poziomie 12,8 kWh/100 km. Dodam, że testy odbywały się na gorącej Sardynii, gdzie temperatura przekraczała 30 st. Celsjusza, więc klimatyzacja musiała działać na pełnych obrotach. Obstawiam, że przy bardziej sprzyjających warunkach atmosferycznych udałoby się osiągnąć jeszcze niższe zużycie prądu.
Do dynamiki Zoe nie można mieć zastrzeżeń. Auto ochoczo nabiera prędkości (sprint do setki w 9,5 sekundy) niezależnie od tego, jak szybko jedziemy. Zamontowane w podłodze baterie sprawiają, że dzięki niskiemu środkowi ciężkości samochód świetnie klei się do drogi. Szkoda, że w parze z tym nie idzie precyzyjny układ kierowniczy. Ten z Zoe nie pozwala w ogóle wyczuć, co dzieje się z kołami. Zabrakło mi też możliwości regulacji fotela kierowcy w pionie – dla mnie było zbyt wysoko. Przekłada się to jednak na świetną widoczność, co przydaje się szczególnie w mieście.
Na oklaski zasługuje wyciszenie wnętrza. Renault chwaliło się, że inżynierowie mocno pracowali nad tym aspektem auta, ale nie spodziewałem się aż takich rezultatów. Sardyńskie drogi nie pozwalały na przekroczenie 90 km/h i przy takich prędkościach w samochodzie nie było słychać jakiegokolwiek szumu. Na pewno zwrócimy uwagę na głośność we wnętrzu przy wyższych prędkościach podczas pełnego testu nowego Zoe. Zawieszenie zaskoczyło mnie swoją twardością – spodziewałem się czegoś znacznie wygodniejszego. Nie jest to jednak uciążliwe nawet przy dłuższych wycieczkach za miasto.
Cena będzie mogła zaskoczyć
Na oficjalny cennik trzeba poczekać do drugiej połowy października. Przedstawiciele Renault mówili, że światowa cena Zoe nie powinna się zmienić, choć sytuacja wygląda nieco inaczej w Polsce. Ze względu na planowane dopłaty do aut elektrycznych (do 36 tys. zł dla samochodów kosztujących mniej niż 125 tys. zł) polski importer szykuje wersję, która będzie zauważalnie tańsza od poprzednika. Ile będzie kosztować? Tego jeszcze nie wiemy, ale na pewno załapie się na dofinansowanie. Co ważne, będzie to auto z akumulatorami na własność.
Zakładając, że cena katalogowa wyniesie trochę mniej niż 125 tys. zł, można przyjąć, że za Zoe tak naprawdę będzie trzeba zapłacić trochę ponad 87 tys. zł. Dużo? Jeśli spojrzymy na cennik Clio to wersja ze 130-konnym silnikiem benzynowym i automatem kosztuje 16 tys. zł mniej. Przyjmując średnie zużycie paliwa na katalogowym poziomie 5,8 l/100 km oraz 5 zł za litr benzyny okazuje się, że dopłata do elektryka "zwróci się" po ok. 55 tys. km. Warto dodać, że Renault obecnie dodaje do Zoe kartę GreenWay o wartości 3000 zł, więc nawet korzystanie z płatnych ładowarek mamy w cenie.
Przy tych wyliczeniach nie biorę pod uwagę wolniejszego zużycia hamulców, tańszych kosztów serwisowania, oszczędności na parkowaniu w mieście (kierowcy elektryków nie muszą płacić) czy możliwości korzystania z buspasów. Jest też aspekt ekologiczny. Działania Renault pokazują, że Francuzom naprawdę zależy na ochronie środowiska.
Już teraz zużyte baterie są wykorzystywane do domowych magazynów energii, co sprawia, że łatwiej jest zaakceptować emisję CO2 podczas ich produkcji. Renault planuje ponownie wykorzystywać stare akumulatory w sprzedawanych samochodach – do oferty trafią odpowiednio tańsze wersje aut z mniejszymi zasięgami dla osób, które nie potrzebują przejeżdżać 400 km na jednym ładowaniu. Dowiedziałem się też, jak szybko faktycznie zużywają się akumulatory. W przypadku Zoe jest to 1 punkt procentowy rocznie.
To wszystko składa się w spójną całość, która pasuje do strategii obranej przez Renault ponad dekadę temu. Rozwijają auta elektryczne, by dostarczać przystępne cenowo samochody dla osób, którym zależy na ochronie środowiska. I nowe Zoe właśnie takie jest. Dzięki lepszemu zasięgowi i niższej (w Polsce) cenie więcej osób będzie mogło sobie na niego pozwolić, a sam samochód jest mniej szkodliwy dla środowiska.