Pierwsza jazda: Mini Aceman – zmiana kursu
Mini ponownie eksperymentuje z wypełnianiem nisz. Niegdyś firma podejmowała już podobne próby m.in. z dziwacznym Roadsterem czy nie mniej pokracznym Coupe, co nie skończyło się dobrze. Jak będzie w przypadku Acemana? Twórcy uważają, że tym razem poszli za głosem rozsądku oraz – co ważniejsze – klientów, przez co efekt ma być lepszy. Miałem okazję to sprawdzić podczas pierwszych jazd w deszczowej Kopenhadze.
Trudno nie zauważyć, jak samochody z każdą generacją rosną. Mimo nazwy, Mini nie jest wyjątkiem. Countryman urósł do rozmiarów SUV-a z prawdziwego zdarzenia. Nawet zwykłe Mini wcale nie jest już takie "mini". Teoretycznie swoistym łącznikiem był do tego pory Clubman – z większą ilością miejsca w II rzędzie i pokaźniejszym kufrem. Jaki był więc problem, żeby przedłużyć jego żywot?
Otóż przedstawiciele marki uważali, że w Mini Clubmanie jest za mało Mini. Trudno powiedzieć, by Aceman zastępował bezpośrednio ten model z racji innego nadwozia i bądź co bądź, gorszej strony praktycznej, ale w teorii zajmuje jego miejsce jako łącznik między Cooperem a Countrymanem. Aceman wypełnił więc niszę, którą Mini samo sobie stworzyło.
Nowego crossovera można zaszufladkować w segmencie B. Jeśli liczycie, że firma oferuje model z pełnym przekrojem napędów i różnymi nadwoziami, jesteście w błędzie. Samochód będzie występował wyłącznie w formie 5-drzwiowej i z elektrycznym "sercem". Jednocześnie Mini nie będzie oferowało "zwykłego" elektrycznego Mini Coopera z druga parą drzwi – tu jedynym wyborem będzie 3-drzwiowa bryła.
Z jednej strony — ma to sens. Kto chce małego miejskiego elektryka – bierze Coopera. Kto chce coś ciut większego i praktyczniejszego – może zdecydować się na Acemana. Problem w tym, że moim zdaniem różnica w praktyczności i wymiarach między wymienionymi modelami jest ledwo zauważalna.
Powrót do korzeni
Podobnie jak w przypadku Coopera, w Acemanie podtrzymano chęć uproszczenia designu i powrotu do tradycyjnych rozwiązań. W tych ostatnich bynajmniej nie mieści się niestety wypełnienie kabiny wygodnymi przełącznikami i pokrętłami, choć tych w ograniczonym zakresie nie zabrakło. Zacznijmy jednak od nadwozia.
Umieszczenie modelu między Cooperem a Countrymanem widać na pierwszy rzut oka – przód upodobniono do pierwszego z aut. Tył – do większego z rodziny. Samochód mierzy 4,07 m długości, 1,75 m szerokości i 1,5 m wysokości, co oznacza, że jest co prawda o 21 cm dłuższy, od 3-drzwiowego elektrycznego Coopera, ale już tylko 3 cm od 5-drzwiowego, spalinowego Coopera.
Podział linii modelowej wydaje mi się więc nieco naciągany. Rozróżnienia dokonano za to na pewno w kwestii wyglądu. Nowa generacja Mini radykalnie zmieniła język stylistyczny. Jak tłumaczył mi Tomasz Sycha, Polak odpowiedzialny za design nowych aut w marce, koncepcja polegała na uspokojeniu wyglądu, prostocie i rezygnacji z licznych ozdobników.
Usunięto chromy, zlikwidowano dodatkowe klosze lamp przeciwmgielnych, zwiększono liczbę płaskich powierzchni. Do mnie nowy design co prawda nie przemawia, ale po reakcji ludzi na mieście stwierdzam, że nie wszyscy podzielają mój sceptycyzm. Muszę też przyznać, że mimo dużych zmian, zachowano rozpoznawalność auta – wystarczy rzut oka, by wiedzieć, że to Mini. Jeśli więc przedstawiciele marki uważali, że Clubman niekoniecznie wpisywał się w rozpoznawalność marki, Aceman pewno naprawia ten błąd.
Powrót do korzeni, choć w skrajnie nowoczesnym wydaniu, widać w środku. Jak w pierwszych Mini, całą funkcjonalność auta zamknięto w dużym, okrągłym ekranie na środku deski rozdzielczej. Dzięki temu kokpit jest przejrzysty i zyskał gładszych form. Gorzej z ergonomią. Na nieco ponad 9-calowym ekranie gęsto upakowano tyle informacji, że momentami nietrudno o oczopląs.
Niektóre funkcje rozwiązano mało intuicyjnie, przez co np. powrót do pierwotnie wyświetlanego ekranu wymaga przejścia przez kolejne sekcje menu. Nie możecie też np. jednocześnie wyświetlać chwilowego czy średniego zużycia energii razem z klasycznym prędkościomierzem. Za to macie zdublowaną informację o poziomie wykorzystania mocy czy ilości energii. Oczywiście wiele rzeczy możecie przywołać, korzystając z asystenta głosowego, ale czy postęp naprawdę polega na komplikacji korzystania z poszczególnych funkcji i wydłużania czasu docierania do nich? Według mnie nie.
Jedyne fizyczne elementy, na które możecie liczyć we wnętrzu, znajdziecie pod ekranem. Styliści zamknęli pięć podstawowych funkcji auta w pięciu różnych formach interakcji, co jest rozwiązaniem, które do mnie przemawia. Wrzucenie pozycji P, wybór przełożenia, zapłon, tryby jazdy i głośność – z wyjątkiem przedostatniego faktycznie są to elementy, z których kierowca korzysta nawet kilka razy dziennie. Dobrze więc, że są pod ręką. Gdyby jeszcze tryby jazdy zamienić na sterowanie temperaturą klimatyzacji, byłoby idealnie.
W ogólnym odbiorze wnętrze robi natomiast świetne wrażenie. Przestrzeni na drobiazgi jest mnóstwo, indukcyjna ładowarka jest pod ręką, a wiele elementów można obszyć przyjemnymi dla oka i ręki tkaninami. Nawet trzecie ramię kierownicy stanowi materiałowy pasek. Nie są to natomiast elementy wyróżniające Acemana – identyczne elementy spotkacie tak w mniejszym Cooperze, jak większym Countrymanie z drobnymi zmianami w konfiguracji półek czy uchwytów na kubki.
Tym niemniej pozycja za kierownicą jest typowa dla małego crossovera – siedzi się nieco wyżej, ale przez małe rozmiary auta można odnieść wrażenie siedzenia na stołku. Do pełnej wygody zabrakło mi większego zakresu regulacji kierownicy oraz wyższego położenia wyświetlacza przeziernego.
Ten ostatni wyświetla wartości bardzo nisko i na dobrą sprawę można by z niego całkowicie zrezygnować. Przy jego obecnej pozycji wygodniej bowiem spojrzeć na prędkość na środkowym ekranie. Podniesienie HUD-u i zastąpienie wysuwanej szybki wyświetleniem na szybie głównej było jednak niemożliwe ze względu na zachowanie charakterystycznej dla Mini, zaokrąglonej przedniej szyby.
Różnica we wcześniej wspomnianych wartościach zewnętrznych jest dobitnie zauważalna, gdy zajrzymy do tyłu auta. Mini Aceman, mimo dodatkowej pary drzwi, bynajmniej nie jest przestronny w II rzędzie. Dorośli zmieszczą się tu z trudem i raczej nie zaliczą podróży do przesadnie komfortowej.
Bagażnik także nie zachwyca – jego pojemność to skromne 300 l, co klasyfikuje go znacznie poniżej segmentowej średniej. Wspomnę jednak, że 3-drzwiowy Cooper ma 210-litrowy bagażnik, a 5-drzwiowy spalinowy – 275 l. Pozostaje się cieszyć, że wygospodarowano odrobinę miejsca pod podłogą kufra na kable do ładowania.
Może więc Aceman jest lepszym długodystansowcem?
Otóż nie. W Acemanie można mieć ten sam zestaw akumulatorów, jaki dostaniemy w zwykłym Cooperze. Podobny jest także deklarowany zasięg. Przy mniejszej baterii 42,5 kWh w modelu Acemna E wynosi 310 km, przy większym 54,2 kWh w Acemanie SE – 406 km. Te same są także silniki – słabszy generuje 184 KM, mocniejszy – 218 KM. Na pierwszych jazdach miałem okazję wsiąść za kierownicę mocniejszego z aut.
Choć deklarowany zasięg nie robi wrażenia, to Mini zachowuje prognozowane przez komputer wartości. Po przejechaniu 214-kilometrowej trasy, zasięg spadł tylko o 193 km. Średnie zużycie wynosiło 14,2 kWh/100 km, przy czym ok. 20 proc. stanowiły autostrady, 40 proc. miasto, a pozostałe 40 proc. drogi krajowe. Mimo tak oszczędnej jazdy trudno byłoby osiągnąć zasięg na poziomie 400 km.
W trasę obawiałbym się ruszyć jeszcze z jednego powodu – moc ładowania na szybkich ładowarkach została ograniczona do zaledwie 75 kW w Acemanie E i tylko nieco lepszych 95 kW w modelu SE. Co prawda podobni jemu konkurenci z segmentu B oferują najczęściej moc 100 kW, ale w większości są to modele już jakiś czas obecne na rynku. Można się więc spodziewać, że w kolejnych odsłonach inne marki poprawią tę wartość.
W kategorii prowadzenia obawiałem się z kolei zatracenia typowo gokartowego charakteru Mini. Tymczasem mogę bez wyrzutów sumienia powiedzieć, że w Acemanie go odnajdziecie. Jak przystało na elektryka, przyspieszenie jest natychmiastowe, ale znacznie istotniejszą rolę odgrywa praca nadwozia. Jest sztywno, podwozie jest zwarte, a układ kierowniczy precyzyjny i posłuszny.
Niektórzy mogą uznać, że kierownica nadwrażliwie reaguje na korekty, ale dla lubiących kręte drogi i zespolenie kierowcy z autem taka charakterystyka z pewnością będzie satysfakcjonująca. Nie trzeba nawet przełączać na tryb Go-Kart, by kąciki ust podniosły się po pierwszej szykanie. To wszystko mimo masy sięgającej aż… 1800 kg. Nie jest to mała wartość, ale podczas jazdy odczucia są zgoła inne.
Czy Mini zrobiło więc dobry krok, grzebiąc Clubmana i powołując do życia Acemana? Moim zdaniem różnice względem zwykłego elektrycznego Coopera są zbyt małe. W jednym i drugim przypadku samochód najprawdopodobniej pełniłby rolę drugiego auta w rodzinie.
Powstaje więc pytanie – czy Aceman faktycznie był potrzebny w gamie? Zwykły Cooper w zupełności wypełnia miejskie potrzeby. Jedynym argumentem przemawiającym za Acemanem, jest dodatkowa para drzwi. Klienci muszą sobie odpowiedzieć na dwa pytania – czy faktycznie jej potrzebują i czy są gotowi dopłacić za nią 15 tys. zł i wyłożyć przynajmniej 161,5 tys. zł. Jaka będzie odpowiedź – czas pokaże.