Polska premiera: Lexus ES – przygotowany do nowej roli
Chociaż historia Lexusa ES sięga końca lat 80. ubiegłej dekady, w Europie jest on szerzej znany dopiero od 6 lat. Limuzynie klasy średniej nie przeszkodziło to w wypracowaniu odpowiedniej pozycji. Teraz w Polsce debiutuje kolejna, ósma już generacja, na której barkach spoczywa bardzo odpowiedzialne zadanie.
Od 2023 r. Lexus ES może pochwalić się ponad 10-procentowym udziałem w rynku. Prognozy na ten rok wskazują na blisko 14-procentowy kawałek toru w segmencie E. Pamiętajmy, że konkurencja w tej grupie jest wyjątkowo silna, a Lexus kusił klientów do tej pory tylko jednym napędem w jednym wariancie mocy. Teraz się to zmieni.
Obok mieszanego napędu, ES otrzyma dwa warianty elektryczne – 350e z 224-konnym silnikiem, napędem na przednie koła oraz akumulatorem o pojemności 77 kWh zapewniającym ok. 600 km zasięgu, oraz 500e z silnikiem o mocy 343 KM, napędem na cztery koła DIRECT4 oraz baterią o pojemności 75 kWh, dzięki której możliwe będzie przejechanie ok. 500 km. Na dokładne dane homologacyjne jeszcze poczekamy.
O ile bowiem Lexus właśnie otworzył zamówienia na nowego ES-a, samochody na ulicach zobaczymy dopiero za rok. Oficjalna produkcja ruszy z kolei wiosną 2026 r., przy czym elektryk będzie miał ok. 2 miesięcy "przewagi" nad hybrydą. Ta z kolei może się pochwalić już 6. generacją napędu.
W skrócie oznacza to dopracowanie komponentów, wydajniejszy akumulator oraz wyższą moc podzespołów elektrycznych pozwalającą na lepszą dynamikę – o ile bowiem sumaryczna moc zmalała aż o 17 KM względem poprzednika (teraz będzie 201 KM), to Lexus twierdzi, iż samochód będzie przyspieszał zauważalnie szybciej. Sprint do 100 km/h ma zająć ok. 8 s. Po raz pierwszy obok napędu na jedną oś będzie też dostępne AWD.
Kto liczył na więcej mocy, może poczuć się zawiedziony – niestety będzie to jedyny wariant spalinowy i nie ma co liczyć na mocniejszą odmianę. Winowajcą takiego stanu rzeczy są potencjalne kary za przekroczenie norm emisji, na które japońska marka nie może sobie pozwolić.
Nowy Lexus ES: przedłużony w standardzie
Nowe szaty do nowej roli
Już na pierwszy rzut oka widać, że nowy ES zerwał ze swoim dotychczasowym wizerunkiem. Nadwozie zaprojektowano w duchu nowego języka stylistycznego i przypomina ono teraz bardziej liftbacka (choć dalej jest sedanem). Jeśli wydaje wam się, że samochód urósł – nie mylicie się. Mierzy 5140 mm wzdłuż, 1920 mm wszerz i 1555 mm wzwyż, co oznacza, że jest większy kolejno o 165, 55 i 110 mm.
To niemałe wartości, ale nie ma w nich przypadku. ES przejmie wkrótce rolę flagowego modelu. Dni dotychczas stojące na czele reprezentacyjnego LS-a są policzone, a nowej generacji w Europie nie uświadczymy. Lexus musiał więc odpowiednio przygotować mniejszą limuzynę do poważnego, nowego zadania. Nowy model jest tylko o 3,9 cm krótszy od Mercedesa Klasy S.
Zmianę wizerunku czuć przede wszystkim we wnętrzu. Tylna kanapa jest niezwykle obszerna, a Lexus chwali się, że II rząd oferuje najwięcej miejsca na nogi w całym segmencie. Rozstaw osi wynosi aż 2950 mm, czyli o 8 cm więcej niż do tej pory. Dbałość o pasażerów nie kończy się na przestrzeni. Podróżujące z tyłu osoby będą mogły liczyć m.in. na masaż w fotelach. Odpowiednio wygodnie można się też dostać na kanapę – tylne drzwi są dłuższe od przednich, przez co nietrudno odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z wersją "long".
Moim zdaniem ważniejsze niż zapas miejsca na kolana jest wyprofilowanie kanapy i wysokość podłogi, a w tej kwestii nowy ES nie wypada już tak korzystnie. Siadając z tyłu miałem co prawda sporo miejsca do oparcia przedniego fotela, ale nogi musiałem podkurczać bardziej, niż się tego spodziewałem. W efekcie siedzisko nie podpiera najlepiej ud, choć problem ten będą raczej miały osoby o wzroście przekraczającym 180 cm. Bagażnik ma niezłą pojemność blisko 500 l.
Za rewolucją stylistyczną i wizerunkową, idzie także ta w kokpicie. Trudno odnaleźć tu elementy znane z poprzednika lub dotychczasowych modeli. Lexus postawił na minimalizm, ale nie zapomniał przy tym o ergonomii. Deska rozdzielcza jest co prawda zdominowana przez 12,3-calowy ekran cyfrowych zegarów oraz 14-calowy wyświetlacz główny multimediów, ale kilka ważnych funkcji zachowano w fizycznej formie.
Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że przyciski na poziomej listwie mają dotykowy charakter. W rzeczywistości pod cienką warstwą materiału kryją się fizyczne guziki. Odpowiednie wytłoczenie pozwala je szybko namierzyć. Całość prezentuje się nadzwyczaj korzystnie i nowocześnie. Japończycy pokazują tym samym, że mogą iść z duchem czasu, a przy tym nie wystawiają cierpliwości kierowcy na próbę przy wykonywaniu najprostszych czynności.
Kolejny plus we wnętrzu należy się za wykończenie, któremu Lexus ewidentnie poświęcił dużo uwagi. To świetny i rozsądny ruch, jeśli ES ma przejąć częściowo rolę LS-a. Gdzie okiem (i ręką) sięgnąć, tam czekają na nas miękkie i przyjemne w dotyku materiały. Zarówno ich dobór, jak i spasowanie są na bardzo wysokim poziomie.
Nie skłamię, jeśli powiem, że na wyższym, niż u niemieckiej konkurencji. Dobre samopoczucie wynika też z faktu, że nie mamy wrażenia siedzenia po prostu w droższej Toyocie. Lexus zrobił duży krok w stronę otoczenia kierowcy i pasażerów odpowiednio premiumową opieką i trudno tego zabiegu nie zauważyć. Zwieńczeniem odpowiedniego zaprezentowania się jest bogate wyposażenie, które Lexus daje w standardzie.
Już w bazowej wersji Prestige znajdziemy m.in. LED-owe reflektory, 19-calowe felgi, panoramiczny dach, podgrzewane, wentylowane i elektrycznie regulowane fotele z pamięcią ustawień, podgrzewaną kierownicę, kamerę cofania z przednimi i tylnymi czujnikami czy indukcyjną ładowarkę. W przedsprzedaży Lexus zdecydował się na promocję, przez co hybrydowy ES startuje z poziomu 260 tys. zł i wypada na tle droższej konkurencji niezwykle korzystnie. Gdy oferta się zakończy, cena podskoczy do okolic 300 tys. zł.
Chociaż mówi się, że klasyczne nadwozia wymierają, segment E zdaje się rządzić własnymi prawami. Nowy ES nie powinien mieć problemu z zainteresowaniem klientów, choć jego popularność na pewno by wzrosła, gdyby w sprzedaży były mocniejsze warianty hybrydowe (bądź tylko spalinowe). 200 KM to poziom, z którego rywale startują, a sytuację komplikuje fakt, że samochód ma przyjąć rolę flagowca. Lexus jest jednak spokojny o wyniki sprzedażowe modelu. Przy sposobie, w jaki przygotowali ES-a do dalszej batalii na rynku, wcale się temu nie dziwię.