Test: Jeep Grand Cherokee z hybrydą plug-in. Przynajmniej pali jak V8

Użycie wobec Grand Cherokee określenia "nowe auto" jest nieco na wyrost – w Stanach Zjednoczonych model jest oferowany od 2021 roku. W końcu udało się go sprowadzić do Europy, choć możemy zapomnieć o wydłużonej wersji czy trzecim rzędzie foteli. Zapomnieć też możemy chociażby o silniku 3,6 l Pentastar, w ofercie nie przewidziano też jednostek wysokoprężnych. W oficjalnej dystrybucji wybierać można tylko pomiędzy wersjami wyposażenia, a pod maską zawsze znajdzie się dwulitrowy silnik benzynowy. Chyba, że "ściągniecie" auto ze Stanów – ogłoszeń z takimi autami nie brakuje.

Dla wielu może być to kwestia nie do przełknięcia. Hybrydowy Range Rover Sport ma przecież rzędową, trzylitrową "szóstkę". BMW X5 xDrive50e podobnie, a do tego jest w stanie przejechać na prądzie całkiem sensowne 70 km. Jeep tego nie potrafi – z racji mniejszego (17,3 kWh) ogniwa przejedzie może 30-40 km na jednym ładowaniu. Na tle konkurencji wygląda to już blado.

Wątpliwości nie znikają gdy spojrzymy na wyniki spalania. Dwulitrowa jednostka benzynowa ze stajni Stellantis nigdy nie była oszczędna (jest też montowana w Alfach Romeo), ale w połączeniu z dwoma silnikami elektrycznymi liczyłem na jednocyfrowe wyniki. Tymczasem w mieście, przy rozładowanym ogniwie Grand Cherokee zużywał 12 litrów bezołowiowej. To ci ekologia!

Z takim układem napędowym auto może ciągnąć przyczepę o masie ok. 2332 kg (poprzednik: 3,5 tony). Załóżmy jednak, że kwestia wielkości silnika i liczby cylindrów nie jest aż tak istotna dla przeciętnego klienta, który patrzy tylko na katalogową moc 381 KM. Grand Cherokee porusza się całkiem żwawo (6,3 sekundy do setki), choć moment obudzenia się silnika elektrycznego jest doskonale wyczuwalny. Ostatecznie można to rozwiązanie zaakceptować, ale tylko jeśli nie przejechaliście się nowymi hybrydami plug-in np. Mercedesa.

Grand Cherokee może jednak przekonać do siebie całą resztą – po otwarciu drzwi wita nas typowo amerykański przepych. Jest masaż, jest wentylacja foteli, jest nawet ekran przed pasażerem i możliwość podpięcia np. konsoli przez HDMI. I tak choć skórzana tapicerka jest przyjemna w dotyku, tak drewno na pierwszy rzut oka za dużo z prawdziwym materiałem nie ma. Są też plastiki wykończone w fortepianowej czerni, które przy przebiegu 5 tys. km były już porysowane. 19-głośnikowy system audio McIntosh gra akceptowalnie – tylko tyle.

Jeep doskonale wie, do kogo trafia Grand Cherokee, co potwierdza pewne zdanie z informacji prasowej: "w jego bagażniku zmieści się nawet umieszczony poprzecznie zestaw kijów golfowych". Sama podłoga 533-litrowej przestrzeni poprowadzona jest wysoko, ale wynika to z faktu, że mamy na pokładzie pełnowymiarowe koło, a i trzeba było gdzieś pomieścić 72-litrowy bak i ogniwa elektryczne.

Jeśli jednak zboczymy z trasy na pole golfowe, po podniesieniu nadwozia dzięki pneumatyce mamy prześwit na poziomie 27 cm. Głębokość brodzenia to 61 cm. Producent ma w ofercie bardziej "uterenowioną" wersję Trailhawk, która wykorzystuje napęd Quadra-Drive II (z tyłu mamy elektronicznie sterowany mechanizm różnicowy, a nie zwykłe hamowanie kół tracących przyczepność).

Grand Cherokee w topowej wersji Summit Reserve jest samochodem rozleniwiającym. Z tego też powodu nie ma tutaj precyzyjnego układu kierowniczego. Bardziej autu nadaje się kierunek, a mierzący prawie 5 metrów SUV powoli, acz zdecydowanie podąża za komendami wydawanymi przez kierowcę. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się niczego innego i właśnie takie prowadzenie idealnie pasuje do tego typu auta. Nie ma tu ani grama sportu – i bardzo dobrze.

Egzemplarz na zdjęciach wyceniono na 488 tys. zł i jedynym dodatkiem, jaki można jeszcze zaznaczyć, są ekrany dla pasażerów z tyłu. Jeśli pominiemy całkowicie kwestię cylindrów, jest to kwota atrakcyjna jak na to, co otrzymujemy. Sam model "zaczyna się" od 405 tys. zł. Konkurencyjne i przywołane wcześniej BMW X5 xDrive50e tylko po wybraniu koloru i felg wyceniane jest na 474 tys. zł. Range Rover Sport wymaga już przekroczenia progu pół miliona złotych. Audi Q7 nie można już zamówić, a z kolei Mercedes GLE zaczyna już trącić myszką.