Oto nowy Nissan Leaf. Kolejna generacja wpisuje się w rynkowy standard
Po sprzedaniu 700 tysięcy egzemplarzy Leafa, Nissan wprowadza na rynek kolejną generację. Nie jest ona rewolucyjna pod względem technicznym, ale będzie rozwijać dorobek modelu, który dla Japończyków był krokiem milowym w drodze do elektromobilności.
Różnica pomiędzy starszymi Leafami a nową generacją jest naprawdę spora. Z przodu pojawiło się podświetlane logo (razem z listwą ciągnącą się przez całą szerokość auta), maskę skrócono, a tylna część pojazdu jest mocno podcięta i uszlachetniona światłami kojarzącymi się z np. nowym modelem Z. Ciekawostką są np. felgi mające 19 cali, na które nałożono opony o rozmiarze 235/45 – trochę sporo jak na elektryka. Oczywiście pas przedni ma kurtyny powietrzne, a ostatecznie udało się osiągnąć współczynnik oporu aerodynamicznego na poziomie Cd=0,25.
W środku – oszczędnie, ale nie w negatywnym tego słowa znaczeniu. Pojawiło się materiałowe wykończenie deski (to coraz silniejszy trend) i dwa ekrany mające 14,3 cali każdy. O ile sam system (wraz usługami Google i np. Spotify) sprawia poprawne wrażenie, tak kamery w Leafie pozostają w tyle za konkurencją, głównie pod względem rozdzielczości.
Porozmawiajmy o przestrzeni. Bagażnik ma 437 l (wg normy VDA), czyli nieco więcej niż w przeciętnym kompakcie. Ma też dwa poziomy i system przegródek wyjęty z Qashqaia. Nie mamy za to frunka, czyli bagażnika z przodu, bowiem tam umieszczono wszystkie elementy odpowiedzialne za zarządzanie energią (czyli też pompę ciepła w wyższych wersjach).
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Plebiscyt Samochód Roku Wirtualnej Polski 2025
W środku, na pierwszy rzut oka, miejsca nie zabraknie. Problem jest jednak inny – by zachować sensowną wysokość auta, a jednocześnie umieścić baterię w podłodze, poświęcono pozycję pasażerów. Kanapa (jak i fotel w pierwszym rzędzie) umieszczone są bardzo nisko nad podłogą, więc siedzimy z kolanami pod dziwnymi kątem albo odsuwamy siedzisko pierwszego rzędu daleko, ściskając osoby z tyłu. To zagadnienie doskonale widać np. w elektrycznym Renault Megane.
Dlatego też pewnie zdecydowano się na przyciemniany elektrycznie dach – usunięcie rolety to kolejne 3 centymetry miejsca nad głową (jako mający 180 cm wzrostu już byłem bardzo blisko dotknięcia podsufitki). Za ciekawostkę można uznać głośnik w zagłówku kierowcy, dzięki czemu tylko on będzie słyszał komendy nawigacji.
Nissan Leaf oferowany będzie w dwóch wydaniach pojemności ogniw. Bazowa wersja ma 52 kWh (przyjmie 105 kW na ładowarce), wyżej pozycjonowana jest bateria o pojemności 75 kWh (maksymalna moc ładowania to 150 kW). Według Nissana osiągnięcie 80 proc. naładowania nastąpi w mniej niż 30 minut – na dokładne wyniki trzeba jednak poczekać.
Poczekać też trzeba na dokładne wyliczenia zasięgu, ale i tu producent ma swoje dane. Egzemplarze z większym akumulatorem przejadą nawet 604 km (pomiar WLTP) albo 330 km z prędkością 130 km/h. Leafy z mniejszym akumulatorem przejadą 436 km (WLTP) lub 224 km z prędkością trzycyfrową. Sprint do setki ma zajmować około 7 s, ale Leaf nigdy nie był przecież autem sportowym.
Producent chwali się nie tylko jazdą przy użyciu jednego pedału, ale i po wprowadzeniu celu do nawigacji auto będzie w stanie zwolnić i odzyskać energię np. przed zakrętami. Leaf może też oddawać energię do urządzeń domowych (np. czajnika na kempingu) czy nawet do sieci, pełniąc funkcję magazynu energii.
Starszy Nissan Leaf nie jest już oferowany, a jego cena w 2023 roku wynosiła 155 900 zł. Nowego Leafa możemy wypatrywać w salonach dopiero w 2026 roku. To jednak nie koniec elektrycznych nowości od Nissana – potwierdzono już prace nad elektrycznym Jukiem oraz nowym modelem z segmentu A. Tak, tego, który miał być totalnie nieopłacalny dla producentów. Czekamy więc na więcej informacji.