Pierwsza jazda: Mercedes-AMG EQE SUV 53 – szybki, ale...
To pierwszy całkowicie elektryczny SUV od AMG. Jeśli spodziewacie się, że jest szybki, nie mylicie się. Jednak AMG skierowało ten projekt w zupełnie inną stronę: uniwersalności. Może dlatego auto nie wzbudza specjalnych emocji.
– Czy to oznacza, że rezygnują z polityki jeden człowiek – jeden silnik? – zapytał mnie znajomy. Specjaliści z Affalterbach zawsze byli dumni z jednostek napędowych, jakie składali, podpisując się nawet na specjalnie eksponowanej tabliczce. Jakby się nad tym zastanowić, EQE sprowadza markę AMG na zupełnie nowe tory. Chociażby dlatego, że w każdym zdaniu producent stara się podkreślać, jak bardzo jest to samochód uniwersalny. Jasne, C63 AMG "w kombiku" też jest uniwersalny, więc o co tu chodzi?
Cóż, AMG stanęło po prostu przed trudnym zadaniem przerobienia EQE SUV-a na coś, co mogłoby być pożądane przez klientów. Już patrząc na nadwozie, widzimy, że było to nie lada wyzwanie. Rodzina EQE w ogóle wygląda jak przestraszona rozdymka, a SUV-y jakby nabrały za dużo wody. Tutaj dorzucono chociażby ciemny grill czy nawet felgi mające 22 cale. Wiecie, skoro jedynym otwieranym elementem z zewnątrz, oprócz drzwi, jest wlew płynu do spryskiwaczy, specjaliści z Affalterbach mieli naprawdę związane ręce.
W środku – przestronnie, w połączeniu z białą skórą nawet kosmicznie. Oczywiście sama tapicerka może składać się ze skóry Nappa bądź jej sztucznego odpowiednika. Siedzi się wysoko – to oczywiście zasługa ogniw umieszczonych w podłodze. Wrażenie jednak robi hyperscreen, czyli układ trzech ekranów ukrywających się pod gigantyczną taflą szkła. Pasażer może np. oglądać telewizję, lecz jeśli kierowca rzuci okiem kilka razy za dużo na akcję na małym ekranie, zabawa się kończy. Pozostaje więc wpatrywanie się w zegarek IWC (to ten drogi, jeśli ktoś się nie zna) wyświetlany na ekranie. Podejrzewam, że jak ktoś chce rolexa, znajdzie odpowiednią aktualizację.
Na trasie Mercedes-AMG SUV stara się wydawać dźwięk dynamiczny i ko(s)miczny, jednak po chwili zaczyna on po prostu nużyć. Prowadzenie jest bardzo syntetyczne, sztuczne, jednak nie ma się czemu dziwić. Żeby utrzymać ten ważący 2690 kg samochód (powtarzam, 2690 kg, to więcej niż hybrydowa Klasa S), potrzeba pneumatycznych miechów, tylnej osi skrętnej i stabilizatorów regulowanych przez silniki elektryczne. Nawet z rekuperacją energii AMG EQE może mieć ceramiczne tarcze hamulcowe mierzące 440 mm.
Opony, zanim zostaną zamienione w pył, będą miały masę roboty. AMG EQE SUV 53 przyspiesza do setki w nawet 3,5 sekundy. By osiągnąć takie wyniki, musicie wykupić (to chyba oczywiste) jeszcze pakiet AMG Dynamic Plus, który zwiększa moc z 626 do 687 KM (oraz moment obrotowy do świetnie wyglądających 1000 Nm). Jest zdumiewająco szybko, jak na elektryka sygnowanego literkami AMG przystało. Oczywiście inżynierowie pogrzebali nieco przy "standardowym" falowniku, zmodyfikowano też chłodzenie samych silników. Szkoda, że z tak wielką mocą przychodzi też gigantyczna nadwaga.
Odpowiada za nią ogniwo mające użyteczną pojemność 90,6 kWh. Ma 10 modułów po 360 cel, jest w stanie przyjąć 170 kW mocy ładowania. Producent mówi o 15 minutach ładowania, choć nie udostępnia krzywej ładowania (tzn. kiedy uzupełnianie energii automatycznie zwalnia). Ogniwo składa się w 80 proc. z niklu, pozostałą część zajmują po równo mangan i kobalt. Gwarancja? 10 lat lub 250 tys. km.
Najtańszy EQE SUV to kwestia 411 tys. zł. Widoczny na zdjęciach (choć w specyfikacji na Stany Zjednoczone) elektryk to już 595 900 zł. Niewiele więcej kosztuje niezwykle charakterystyczne BMW iX M60. Zdecydowanie wolniejsze – bo potrzebujące 4,5 s do setki – SQ8 gra w nieco niższej lidze, a wyceniono je na minimum 434 500 zł.