Toyota Yaris Cross z bliska – problem, który chciałaby mieć konkurencja
Toyota ma problem z kategorii tych bardzo przyjemnych – model, który widoczny był tylko na kilku zdjęciach, kupiło już 378 klientów w Polsce. W ciemno, bez oglądania i marudzenia. W dodatku w topowej specyfikacji, która kosztuje ponad 100 tys. zł. Z ogromną ciekawością obejrzałem egzemplarz modelu Yaris Cross z próbnej serii, który pojawił się w Warszawie.
28.06.2021 | aktual.: 10.03.2023 15:41
71 proc. zamówionych Yarisów Cross to wersje "na wypasie", hybrydowe egzemplarze z napędem na cztery koła, które są wyceniane na co najmniej 122 900 zł i mają chociażby elektrycznie unoszoną klapę bagażnika, dwukolorowe nadwozie i wszystkie systemy bezpieczeństwa, jakie rynek może zaoferować. Toyota ma więc kurę znoszącą złote jaja i bardzo łatwo zrozumieć, dlaczego tak jest.
Segment małych SUV-ów rośnie z dnia na dzień. W tym momencie obejmuje już ok. 22 modele, a niektórzy producenci mają nawet w nim po dwóch przedstawicieli. Klient jest tu bardzo specyficzny i ma kilka wymagań. Auto ma być na tyle małe, by łatwo się parkowało w centrum. Na tyle wysokie, by nie trzeba było się gimnastykować przy wsiadaniu. Nie musi być szybkie, ale może na takie wyglądać. A jakby jeszcze mało paliło…
Wszystkie te punkty spełnia Toyota Yaris Cross – choć trudno mi było w to uwierzyć, jest o 24 cm dłuższa od Yarisa (i mniej więcej o tyle mniejsza od C-HR), jest wyższa o 6 cm i ma większy o ponad 100 l bagażnik. No i nie jest tak klaustrofobicznie ciasna z tyłu jak japoński hit – C-HR. W zależności od wersji mamy przestrzeń bagażową na poziomie ok. 320-397 l, czyli więcej niż w kompaktowym Golfie, choć po wyjęciu podwójnej podłogi.
Toyota zaoferuje w bazowych egzemplarzach silnik 1,5 l (o mocy 125 KM i śmiesznych 153 Nm), ale tak naprawdę chcecie zamówić auto z układem hybrydowym o mocy 116 KM, który fenomenalnie sprawdza się już w zwykłym Yarisie (no i pochodzi z polskiej fabryki!). Pali mało, pozwala na holowanie przyczepy (750 kg z hamulcami) i daje nam możliwość zamówienia opcjonalnego, w pełni elektrycznego napędu tylnej osi.
Zajrzyjmy do środka – na pierwszy rzut oka jest dokładnie tak samo jak w mniejszym Yarisie, to znaczy czysto i schludnie, ale bez wodotrysków. Co najważniejsze – Japończycy wyszli z lat 90. XX wieku i w końcu mają system multimedialny na miarę naszych czasów. Ma duże kafle, obsługuje bezprzewodowe Android Auto czy Apple CarPlay, sam pobiera aktualizacje, podpowiada, jak oszczędnie jeździć hybrydą i dostrzeże korek zdecydowanie wcześniej niż my. Brzmi zbyt idealnie, by było prawdziwe? Oczywiście. Nowy układ nie za bardzo dogaduje się z asystentem cofania oraz kamerami 360, więc chcąc mieć takie gadżety, trzeba zdecydować się na starszy układ Toyota Touch 2.
Egzemplarz na zdjęciach był wersją przedprodukcyjną, ale i tak dało się zauważyć małe wpadki w drugim rzędzie i bagażniku. Tylna kanapa jest umieszczona nieco za nisko (odbije się to przy dłuższych podróżach), a podłokietnik wysuwany z oparcia to po prostu kawałek topornego plastiku, który daje od razu dostęp do bagażnika – nie ma tu żadnej osłonki czy kurtyny. Tylna klapa jest też skąpo opakowana plastikiem, więc przy szybie widać po prostu gołą blachę.
Ale takie wpadki najwyraźniej nie przeszkodziły Toyocie sprzedać prawie 400 egzemplarzy, choć pewnie gdy czytacie te słowa, przekroczono już kolejną zawrotną liczbę. Ceny Yarisa Cross startują od 74 900 zł, ale to zaledwie 2-3 proc. sprzedaży. Rynek żąda dobrze wyposażonych egzemplarzy, które mogą kosztować nawet 130 tys. zł. Biorąc pod uwagę sezonową przerwę w fabrykach Toyoty oraz fakt, że auto dopiero zacznie pojawiać się u dilerów, zamówione w najbliższych tygodniach egzemplarze mogą nie pojawić się w kraju w tym roku. To jeden z tych problemów, które konkurencja bardzo chciałaby mieć.