Los silników spalinowych jest przesądzony. Zostało im najwyżej 30 lat

BMW opublikowało wyniki analiz dotyczących przyszłości benzynowych jednostek napędowych. Według Bawarczyków na europejskim rynku przetrwają one najwyżej 30 lat. Diesle znikną z salonów jeszcze szybciej.

Taki widok po otwarciu maski za kilkadziesiąt lat będzie rzadkością
Taki widok po otwarciu maski za kilkadziesiąt lat będzie rzadkością
Źródło zdjęć: © Tomasz Budzik
Tomasz Budzik

27.06.2019 | aktual.: 13.03.2023 14:06

Krótka perspektywa

Zapach spalonego paliwa i drżenie silnika wyczuwalne na plecach poprzez oparcie fotela to chyba najbardziej oczywiste doświadczenia, z jakimi na co dzień stykają się kierowcy. Nadchodzi jednak czas wielkich zmian. Producenci samochodów, którzy chcą liczyć się na rynku, muszą przewidywać jego trendy ze sporym wyprzedzeniem. W przeciwnym razie nie byliby gotowi na czekające motoryzację zmiany, a zaległości trudno jest nadrobić, bo zaprojektowanie auta od podstaw trwa kilka lat.

BMW to jeden z głównych graczy w segmencie samochodów luksusowych. Cytowany przez "Automotive News Europe" szef zespołu technicznego tej marki, Klaus Froelich, wyjawił, że zgodnie z przewidywaniami bawarskiej firmy, silniki Diesla w samochodach osobowych będą oferowane przynajmniej przez 20 najbliższych lat, a więc do 2039 r. Zdaniem analityków BMW dłuższe życie czeka jednostki benzynowe. Te będą stanowić napęd aut jeszcze przez 30 lat, czyli przynajmniej do 2049 r.

Jak zmiany będą przebiegały w różnych rejonach świata? Według Klausa Froelicha w ciągu dziesięciu lat w dużych chińskich miastach, jak Pekin czy Szanghaj, samochody będą wyłącznie bezemisyjne - czyli najczęściej elektryczne. W tym czasie w Europie dużą rolę zaczną odgrywać hybrydy typu plug-in. W USA samochody elektryczne znacznie zyskają na popularności, ale głównie na zachodnim wybrzeżu i nie będą dominującym typem pojazdów.

Szefostwo niemieckiej marki nie wierzy w szybkie przestawienie się motoryzacji na auta elektryczne. Głównie ze względu na trudności z dostępnością do materiałów potrzebnych do produkcji baterii.

Zaciskanie pasa i kary

Skąd pomysł o końcu silników spalinowych? Nie jest on spowodowany wyrażanymi przed laty obawami co do wyczerpania zasobów ropy naftowej. Chodzi o emisję. W wielu miejscach świata politycy dążą do zaostrzania jej norm w ramach dbania o klimat i zdrowie stykających się ze spalinami ludzi. W Europie dla producentów idą trudne czasy.

W 2018 r. średnia emisja CO2 dla zarejestrowanych w Europie samochodów wyniosła 120,5 g CO2/km. W myśl ustalonych na przełomie 2018 i 2019 r. regulacji od 2021 r. działający w Europie producenci będą musieli zmieścić się w limicie 95 g średniej emisji CO2/km dla floty oferowanych przez siebie modeli. Jeżeli to się nie uda, wytwórca za każdą sprzedaną sztukę pojazdu zapłaci karę. Będzie to 5 euro za pierwszy gram przekroczenia limitu CO2, 15 euro za drugi, 25 euro za trzeci i 95 euro za każdy kolejny.

Jak szacuje firma analityczna Alix Partner, koncern Volkswagena musi liczyć się z karą rzędu 1,83 mld euro, a Fiat Chrysler Automobiles 746 mln euro. Sposobem na uniknięcie kar będzie wprowadzenie do oferty jak największej liczby aut elektrycznych, ale i to nie jest tanim wyjściem. Jak wyliczyli analitycy, opracowanie, wdrożenie i utrzymanie platformy, będącej podstawą modeli samochodów, z jednoczesnym wykorzystywaniem silników spalinowych i elektrycznych to koszt 2 mld euro rocznie.

Aktualna emisja CO2 przez floty poszczególnych producentów jest wyraźnie wyższa niż 95 g CO2/km, więc producenci mają twardy orzech do zgryzienia. W najlepszej sytuacji jest Toyota. Dla japońskiej marki średnia emisja wynosi 99,9 g CO2/km. W przypadku dalej sklasyfikowanych Peugeota i Citroena jest to odpowiednio 107,7 oraz 107,9 g CO2/km, a dla dziewiątego na liście Volkswagena już 118,6 g CO2/km.

Jaka przyszłość?

Oczywiste jest, że popularyzacja samochodów elektrycznych zajmie jeszcze lata, a może nigdy nie dojdzie do skutku na skalę globalną. Powodem takiego pesymizmu są oczywiście ceny tego typu pojazdów oraz słaba infrastruktura ładowania aut w części Europy - w tym w Polsce. Jeśli analitycy BMW mają rację, w przyszłości Europa postawi na hybrydy typu plug-in. Dziś są one drogie i stosunkowo mało użyteczne, ponieważ ich zasięg wyłącznie na prądzie to ok. 50 km przy sprzyjających warunkach. Niebawem wiele może się jednak zmienić.

Część producentów, w tym Toyota i Audi, pracuje nad bateriami z elektrolitem w postaci ciała stałego. Taki akumulator mógłby przechowywać dwa razy więcej prądu przy zachowaniu tej samej objętości i wagi, co dzisiejsze baterie. Hybryda plug-in z takim akumulatorem mogłaby przejechać bez użycia silnika spalinowego 100 km, a to zupełnie wystarczałoby większości zmotoryzowanych. Kiedy należy spodziewać się rewolucji? Japończycy zapowiedzieli, że gotową baterię będą mieć już w 2020 r. Nim zostanie ona wdrożona do produkcji, minie jednak jeszcze sporo czasu.

Najbliższe lata przyniosą nam duże zmiany w motoryzacji. Póki możemy, cieszmy się tradycyjnymi silnikami. A co potem? Wygląda na to, że zmotoryzowanych czeka nieco mniej zabawy, ale na co dzień będziemy mogli oddychać pełną piersią.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (2)