7 rzeczy, których dowiedziałem się po przejechaniu 1800 km po Europie autem elektrycznym
Udało się! Dojechaliśmy z Warszawy do Lyonu elektrycznym Audi e-tronem, pokonując tym samym blisko 1800 km. O ile co do tego nie miałem wątpliwości, na trasie zostałem zaskoczony zarówno pozytywnie, jak i negatywnie.
Oto #HIT2019. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.
Gdy pierwszy raz usłyszałem o pomyśle, by wybrać się do Lyonu autami elektrycznymi, nie kryłem podekscytowania. Od dawna przekonuję, że elektromobilność to przyszłość, ale tak naprawdę nigdy nie miałem okazji sprawdzić jej w trasie. Trudno było sobie wyobrazić lepszy sposób na sprawdzenie elektryków, niż wybranie się w liczącą 1800 km wycieczkę do Francji.
Te słowa piszę w poniedziałkowe przedpołudnie w kawiarni w Lyonie. Z Warszawy wyjechaliśmy w sobotę rano, a na miejsce dotarliśmy w niedzielę ok. godz. 14.00. Pierwszego dnia podróży zaliczyliśmy chyba wszystko, co mogło pójść nie tak. Były momenty, gdy trzeba było wyłączać klimatyzację. Były problemy z ładowarkami. Momentami zaczynałem wątpić.
Drugi dzień był znacznie spokojniejszy. Z hotelu wyjechaliśmy krótko po 7 rano, zatrzymaliśmy się na szybkie uzupełnienie akumulatora na ładowarce IONITY i pojechaliśmy w stronę celu. Czekał nas jeden dodatkowy postój, ale przygód żadnych nie było. Dlatego zamiast szczegółowo opisywać naszą podróż, wybrałem 7 rzeczy, które najbardziej mniej zaskoczyły.
Cieszmy się darmowymi ładowarkami, póki one są
W Polsce nie brakuje darmowych stacji ładowania elektryków. Przykładem jest chociażby punkt zlokalizowany na stacji Lotos w Brwinowie, gdzie zaczynaliśmy podróż. Takich miejsc jednak nie spotkaliśmy ani w Niemczech, ani we Francji. Tam, chcąc doładować auto, trzeba sięgać do portfela. W przypadku IONITY płacimy 9 euro za każdą rozpoczętą sesję, ale już francuscy operatorzy pobierają opłatę za każdą minutę ładowania.
Komfortowa sytuacja, jaką mamy w Polsce, nie jest jednak czymś, do czego powinniśmy się przyzwyczajać. Rozwijanie infrastruktury kosztuje i w jakiś sposób trzeba to finansować. Tak więc spodziewajmy się, że prędzej czy później darmowe stacje znikną też z naszego kraju.
Kolejki na ładowarkach to nie jest problem
Na żadnej ze stacji nie musieliśmy czekać, by podładować samochód. Ba, na żadnej nie spotkaliśmy innego auta elektrycznego. Jak to możliwe?. Po pierwsze, liczba elektryków w Europie jest ciągle relatywnie niska. Po drugie, większość użytkowników tych samochodów ładuje je w domu, o czym szybko się przekonałem.
Odezwałem się do znajomego, który mieszka w USA i od pół roku jeździ Teslą Model X. Zapytałem, ile średnio zajmuje mu naładowanie SUV-a na słynnych superchargerach. On jednak jeszcze nie był na którejkolwiek z tych stacji, bo auto podpina w garażu.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie każdy ma prywatne gniazdko, z którego może korzystać. Jednak jeśli akurat mamy taką możliwość, samochód elektryczny już dzisiaj ma po prostu sens.
Infrastruktura jest znacznie lepsza niż mogłoby się wydawać
Najczęściej zadawane mi pytanie dotyczyło liczby ładowarek na trasie. Tak, zgadzam się, że stacji benzynowych jest nieporównywalnie więcej, ale sytuacja z punktami ładowania jest znacznie lepsza niż wydaje się większości osób. Wielokrotnie mieliśmy do wyboru kilka ładowarek w okolicy, przez co nie musieliśmy sztywno trzymać się opracowanego planu.
Potrzeba nam standaryzacji
Czymś, co z kolei jest do poprawy w całej Europie, jest standaryzacja, zaczynając od oznakowania. W Polsce go tak naprawdę nie ma. Operatorzy nie trzymają się nawet jednego koloru w celu oznaczania miejsc postojowych dla elektryków na czas ładowania. W Niemczech obecność ładowarki jest zaznaczana piktogramem na znakach zapowiadających zjazd na stację paliw, ale dla mnie wybrana ikona jest niezrozumiała. Francuzi z kolei stosują oznaczenie przypominające ładującego się żółwia.
Jednak nawet przy sprawnie działającym oznakowaniu nie zawsze wiedzieliśmy, czego się spodziewać. Zdarzają się punkty obsługujące tylko konkretne standardy ładowania (np. CHAdeMO występujące głównie w autach japońskich). We Francji często widzieliśmy stacje, gdzie można ładować jednocześnie dwa samochody, ale było przygotowane tylko jedno miejsce parkingowe. To wymusza konieczność używania aplikacji, jak np. Plug Share. Za ładowanie płaci się specjalnymi kartami, które też nie wszędzie działają, dlatego zabraliśmy ich kilka, a i tak nie gwarantowały nam pewności.
Musimy nauczyć się planować
Niezależnie od znaków, podróżowanie elektrykiem wymaga zmiany myślenia. Trzeba być bardziej świadomym zużycia paliwa (jakim tu jest prąd) i wiedzieć, gdzie spodziewać się jakich ładowarek. Wielokrotnie stawaliśmy przed dylematem, czy lepiej jechać szybciej i dłużej się ładować, czy może teraz zwolnić i zaoszczędzić czas na uzupełnianiu baterii.
Nie ma co ukrywać, że obecnie jazda autem na prąd wiąże się też z większą liczbą postoi. To może być szczególnie trudne do zaakceptowania u nas. Z badań wynika, że spośród kierowców w całej Europie to Polacy robią sobie najrzadziej przerwy. Choć eksperci zalecają odpoczynek co 2-3 godziny, my zatrzymujemy się dopiero po ok. 4 godzinach jazdy.
Da się jechać elektrykiem z normalną prędkością
Gdy mówiłem znajomym o naszym planie, słyszałem mnóstw porad. Polecano mi, by wyłączyć klimatyzację, ograniczyć prędkość, a najlepiej nawet nie używać wycieraczek. Tymczasem realia okazały się zupełnie inne. Każdy z pasażerów mógł ustawić temperaturę, w jakiej chciał jechać. Prędkość była dostosowana do warunków na drodze, a wycieraczki jak najbardziej działały. Tak więc stereotypy o podróżowaniu w dyskomforcie można włożyć między bajki.
Jeszcze 10 lat temu coś takiego byłoby niemożliwe
Pod poszczególnymi fragmentami relacji z naszej wycieczki pojawiały się komentarze, że przecież samochodem spalinowym byłoby łatwiej. To nie ulega watpliwości. Auta z konwencjonalnymi napędami mają nieporównywalnie większe zasięgi, a tankowanie trwa kilka minut. Nic dziwnego, w końcu przez ostanie dziesiątki lat ta technologia była z roku na rok ulepszana.
Tymczasem elektromobilność, choć znana jest od końca XIX wieku, przez lata stała w miejscu. Dopiero teraz jej rozwój nabiera tempa. Jeszcze 10 lat temu wycieczka z Warszawy do Lyonu elektrykiem byłaby pomysłem oderwanym od rzeczywistości. Dzisiaj jest to coś, co da się zrobić, choć wiąże się to z kilkoma wyrzeczeniami. Natomiast jestem przekonany, że za kolejne 10 lat auta na prąd będą przejeżdżać tę trasę bez żadnych problemów. I uwierzcie mi, to jest przyszłość, na którą warto czekać.