Aston Martin Valhalla już w Polsce. Cena jest duża, ale nikogo nie powinna dziwić
Według mitologii nordyckiej, gdy wojownik ginął w chwale na polu bitwy, walkiria zabierała go do Walhalli, krainy wiecznego szczęścia, dostępnej tylko dla poległych w boju. W podróż o wymiarze równie mitycznym Aston Martin zabrał nas spektakularnym modelem Valkyrie. Teraz przyszedł czas stanąć twarzą w twarz z Valhallą.
W jednym z najbardziej prestiżowych miejsc w Warszawie – przy Krakowskim Przedmieściu, w towarzystwie butiku Hermès i hotelu Raffles Europejski, już od roku funkcjonuje salon, w którym po powrocie do Polski działa Aston Martin. To tutaj staję twarzą w twarz z kształtami absolutnie spektakularnymi, skrywanymi przez ogromną brytyjską flagę.
Tak jak Aston Martin jest niewątpliwie brytyjski i pokazuje to z dumą, tak maszyna, która wyłania się spod gigantycznego sukna, już na pierwszy rzut oka jest niewątpliwie astonem martinem. Nie trzeba szukać skrzydlatego logo, nie trzeba przyglądać się detalom. Zespół Adriana Neweya z doskonałą wprawą naszkicował bolid, który z jednej strony emanuje egzotycznością, a z drugiej – nie jest wulgarny i bez wątpienia nosi w sobie DNA brytyjskiego producenta.
Nowa iteracja prototypu, która zawitała do Warszawy, pokazuje już nie tylko widowiskową karoserię. Chociaż do wejścia tej maszyny do produkcji został jeszcze ponad rok, już teraz można usiąść w jej wnętrzu i poczuć się jak jeden z 999 szczęśliwców na świecie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Żeby trafić do tego grona, w Polsce trzeba położyć na stole około 700 tys. euro netto, co przekłada się na jakieś 3,2 mln zł netto. Chociaż kwota jest duża, przy Krakowskim Przedmieściu wpłynęło już jedno zamówienie, a kolejne dwa są w toku.
I nie dziwię się – wsiadam do minimalistycznego wnętrza valhalli i od razu czuję, że to jest to miejsce, z którego chciałoby się obserwować świat dookoła, nie tylko w weekendy, ale na co dzień. Aston Martin bardzo to podkreśla – chociaż Valhalla to model wyglądający jak dziki hipersamochód, ma być łatwa w codziennym życiu. Otwór, przez który wsiadamy pod otwieranymi do góry drzwiami, jest duży, a podnoszony przód powinien ułatwić nierówną walkę z progami zwalniającymi.
Z drugiej strony pozycja za kierownicą jest godna bolidu Formuły 1 – siedzi się nisko, z nogami wyciągniętymi poziomo do przodu. Wisienką na torcie jest niemal wyścigowy wolant. Cała reszta kabiny to minimalizm absolutny. Gdybym miał szukać analogii z tym, co już znamy, porównałbym to z doskonale czystym stylistycznie wnętrzem Ferrari F50. Świetnie, że Aston Martin nie uległ pokusie zrobienia z tego wnętrza choinki.
Zresztą – cokolwiek się dzieje wewnątrz, kierowca prawdopodobnie rzadko będzie miał czas, żeby to oglądać, bo świat za oknem będzie przemieszczał się w valhalli bardzo szybko. Ważący na sucho 1550 kg samochód napędzany jest hybrydą plug-in. Jej benzynowe serce stanowi widlasta ósemka o pojemności 4 l, rozdmuchana przez twin turbo w zabudowie hot-V do mocy 750 KM.
Silnik, kręcący się do 7200 obr./min, wspomagany jest przez dwa motory elektryczne (na przedniej i na tylnej osi). Rozwijają one 204 KM. Systemowo układ osiąga 950 KM. Za przeniesienie napędu odpowiada dwusprzęgłowa skrzynia skonstruowana przez Graziano pozbawiona biegu wstecznego. Cofanie realizowane jest przez przedni silnik elektryczny.
Ostatecznie powyższe parametry przekładają się na przyspieszenie do 100 km/h na poziomie 2,5 s. Prędkość maksymalna ma wynosić 350 km/h. Cel? Pokonać Nürburgring w 6 minut 30 sekund. To rekordowy wynik dla samochodu produkcyjnego, który został w tym roku ustanowiony przez Mercedesa-AMG One. To szybciej niż Porsche 911 GT2 RS MR (991) czy GT3 RS (992). Prawie pół minuty szybciej niż Porsche 918 Spyder. A przy tym przypominam, że Aston Martin chce, żeby ten samochód był przyjazny w codziennym użytkowaniu.
Wygląda na to, że od 2024 roku, gdy Valhalla wejdzie do produkcji, nie będzie na świecie szybszego (i przy tym równie stylowego) sposobu na dojazd na poranne espresso.