"Czerwona strefa". Do serwisu w Zabrzu trafiają auta z Litwy, Węgier czy Rumunii
To jedyny taki zakład naprawiający elektryczne samochody w tej części Europy. Mechanicy z Zabrza mają dostęp do "strefy czerwonej" auta, która wymaga nie lada zabezpieczeń i uprawnień (a nawet haka do odciągania nieprzytomnej osoby). Trafiają do nich pojazdy z krajów bałtyckich, Węgier czy Rumunii.
Przejeżdżają do 100 km, nie można ich myć na myjni, ładować podczas deszczu, a po kilku latach akumulatory trzeba po prostu wyrzucić. Z takimi absurdalnymi mitami dotyczącymi samochodów elektrycznych spotykają się importerzy, którzy coraz częściej mają w ofercie pojazdy napędzane bezemisyjnym napędem. Tymczasem Polska nie tylko mocno rozpycha się w produkcji akumulatorów, ale – jak potwierdza przykład zabrzańskiego serwisu Renault – jest ekspertem w kwestii ich serwisowania.
To tu trafiają akumulatory z pojazdów Renault jeżdżących po krajach bałtyckich, Słowacji, Węgrzech, Rumunii czy Bułgarii. Jeśli więc akumulator w samochodzie László wyzionie ducha, trafi do Polski. Co ważne – każdy serwis Renault może naprawiać auto, ale tylko w Zabrzu można uzyskać dostęp do "strefy czerwonej", czyli fizycznie otworzyć akumulator.
Na nieco ponad 3 tys. sprzedanych elektryków do Zabrza przez ostatnie trzy lata trafiło… 60 pojazdów. Nie zawsze jest to wymiana pojedynczego modułu (na cały akumulator przypada takich 12), zdarzają się też wymiany układów sterujących czy poprawki w łączach kabli. Nie oznacza to, że naprawy są łatwe i szybkie. To nie jest klasyczny serwis.
Klimatyzacja dba o stałą temperaturę, pracownicy działający w parach mają rękawice i stroje z osłoniętymi elementami metalowymi. Jeden zabezpiecza drugiego i cały czas informują się wzajemnie o swoich działaniach. Ryzyko istnieje zawsze – akumulatory nie są całkowicie rozładowane, a ich napięcie to 400 V. Dlatego też w kluczowym miejscu serwisu jest chwytak do odciągania nieprzytomnej, porażonej osoby.
Same akumulatory wymagają też uwagi, zanim trafią "na stół operacyjny". Przykładowe auto po kolizji musi odczekać nawet 72 godziny, gdyż istnieje ryzyko pożaru lub wycieku. W pełni sprawnym samochodzie takie ryzyko nie istnieje, chyba że temperatura na zewnątrz przekroczy 120 stopni Celsjusza (np. w wyniku pożaru garażu). Renault ma na to patent, czyli złącze, przez które strażacy wlewają do środka zwykłą wodę.
Ile kosztuje taka naprawa? Renault daje osiem lat gwarancji na swoje ogniwa (lub do 160 tys. km / do 70 proc. wydajności), więc do tego czasu właściciel nie musi się niczego obawiać. Później sprawa staje się bardziej rozmyta – wszystko zależy od stanu całego akumulatora i liczby ogniw, które muszą być wymienione. Nie jest też tak, że stare moduły nadają się tylko do wyrzucenia. Można na nich zarobić.
Nawet jeśli takie pojedyncze ogniwo nie będzie nadawało się do napędzania auta, może ono służyć jako bank energii. Prognozy wskazują, że światowe zapotrzebowanie na tego typu infrastrukturę sięgnie nieco ponad 100 gigawatogodzin w 2025 roku (w Polsce w ciągu roku zużywamy ok. 174 GWh), rosnąc do ponad 300 GWh w 2030 roku. Nic nie może się zmarnować. Co więcej, nowe elektryki są w stanie oddawać prąd do sieci i np. utrzymać zasilanie domu w przypadku blackoutu.
Gdy już akumulatory całkowicie wyzioną ducha, zostają poddane recyklingowy i "wracają do gry". Co więcej, nowe Megane w 95 proc. nadaje się do ponownego wykorzystania.