Pierwsza jazda: DS 7 po faceliftingu - miał być komfortowy, jest naprawdę sportowy
Zmiany w DS 7 - na papierze - miały być kosmetyczne. W ofercie znajdziemy 360-konną hybrydę plug-in, która okazała się dla mnie największym zaskoczeniem. Francuzi mówili o dalekich podróżach, zrobili auto które wgryza się w zakręty.
DS 7 - lifting, zmiany
DS 7 jest niezwykle istotnym autem dla komórki "premium" koncernu Stellantis. To właśnie ten SUV jest najbardziej widoczny na ulicach, podczas gdy DS 4 czy limuzyna DS 9 pozostają zaledwie ciekawostkami. DS ma być alternatywą dla kierowców, którzy zmęczeni są niemiecką dominacją w segmencie lepiej wyposażonych i lepiej wykonanych pojazdów.
DS może nie wdarł się jakoś specjalnie do szerszej świadomości klientów, ale po pięciu latach na rynku zdecydowano się na niewielki lifting. To oznacza, że konstruktorzy nie zamierzają zmieniać mniej lub bardziej zwycięskiej formuły, instalując zaledwie kosmetyczne modyfikacje.
Zgodnie z przewidywaniami zmieniono światła do jazdy dziennej, w tym pozbyto się trzech ruchomych elementów, które "czarowały" przechodniów przy uruchamianiu auta. Teraz pojawiła się tu trzecia ewolucja świateł LED-owych, które potrafią doświetlić zakręt, a przy niskich prędkościach skupić się na poboczach (smuga światła ma 65 metrów szerokości), aniżeli na oświetlaniu odległych obiektów.
Dodatkowo zdecydowano się na nowy system multimedialny, który dalej ma w sobie coś z francuskiego nieporządku, choć da się go łatwo oswoić. Jeśli za poprzeczkę tzw. układów rozrywki wyznaczymy np. Audi, francuskiej propozycji brakuje nieco płynności w działaniu. Na co dzień można jednak to zaakceptować.
Oferta silnikowa składa się z jednostki Diesla o mocy 130 KM, jak i benzynowego motoru o mocy 225 KM wspomaganego przez układ hybrydowy. Są jeszcze mocniejsze "benzyny" z napędem 4x4 mające dokładnie 300 i 360 KM. I ta ostatnia wersja całkowicie wywraca moje dotychczasowe postrzeganie tego modelu.
Francuzi cały czas mówią o wielkiej podróży, więc spodziewałem się miękkiego, klasycznego SUV-a. Tymczasem 360-konna wersja (mająca 520 Nm!) prowadzi się jak nie lada hot hatch. Oczywiście, waży 1800 kg, ale wynika to z dwóch silników elektrycznych (przy każdej osi) oraz akumulatora mającego ok. 14 kWh – teoretycznie na samym prądzie może przejechać ok. 50-60 km. Nadwozie obniżono o 15 mm, poszerzono rozstaw kół (24 mm z przodu, 10 mm z tyłu), a tarcze hamulcowe z przodu mają 380 mm średnicy.
Co więcej, producent instaluje tutaj opony Michelin Pilot Sport 4S, pomaga w tym, aby auto przyspieszało do setki w 5,6 sekundy. Nie tylko sprint robi wrażenie – DS 7 naprawdę chętnie wgryza się w zakręty, a jeśli coś straci przyczepność, najprawdopodobniej będzie to tylna oś. Pamiętajmy – mówimy o francuskim SUV-ie teoretycznie stawiającym na komfort, tymczasem zainstalowanie 21-calowych felg sprawia, że da się odczuć każdą, nawet najmniejszą nierówność.
I właśnie dlatego jestem nieco rozdarty przy ocenie tej wersji. Francuzi chcieli stworzyć samochód "wszystkomający", a wyszedł im całkiem rasowy wóz sportowy, który może zwyciężać w niemieckich testach pomiędzy pachołkami. Być może słabsza wersja, z mniejszymi kołami, będzie w stanie dostarczyć bardziej wykwintnych wrażeń.