Polski rząd wspiera elektromobilność. Pomija tylko jeden szczegół: rosnące ceny prądu (Opinia)
Marzenie rządu na temat miliona aut elektrycznych na polskich drogach coraz bardziej odsuwa się w czasie. Na horyzoncie pojawia się kolejna przeszkoda. Już teraz ceny prądu podważają opłacalność napędu elektrycznego, a tempo ich wzrostu w naszym kraju jest prawie najwyższe w całej Unii Europejskiej. Doraźne rozwiązania proponowane przez rząd nie wystarczą, by zrównoważyć ogólne efekty utrzymywanej przez lata krótkowzrocznej polityki energetycznej.
02.12.2020 | aktual.: 13.03.2023 10:24
Ostatni tydzień spędziłem z Audi e-tronem Sportback. To ciekawe doświadczenie pozwoliło mi przekonać się, jak w praktyce wygląda nie tylko ładowanie auta elektrycznego podczas podróży po kraju, ale też ile to kosztuje. Niskie koszty eksploatacji przedstawia się jako jeden z koronnych argumentów za samochodami elektrycznymi i sposób na zrównoważenie ich nadal znacznie wyższych cen od odpowiedników z napędem spalinowym.
Rzeczywiście, jazda samochodem elektrycznym jest niższa, ale czy na tyle, by przekonać się do jego zakupu? Według moich wyliczeń wykonanych podczas liczącej blisko 1000 km podróży ładowanie z domowego gniazdka wiązało się z kosztem zużycia energii porównywalnym do tego, gdybym w samochodzie na benzynę zużywał około 4 l/100 km. W przypadku stawki nocnej takie "zużycie" można ograniczyć o ponad połowę. Z drugiej strony - koszty znacznie wzrosną podczas podróży po kraju. W przypadku szybkich ładowarek komercyjnych dostawców, z których korzysta się w takich przypadkach, koszt przejechania 100 km wynosił już około 50 zł – czyli tyle, ile zapłaciłoby się za nieco ponad 10 l bezołowiowej.
Już od kilku lat słyszymy wiele o tym, że rząd podejmuje różne działania, by zwiększyć atrakcyjność jazdy samochodem elektrycznym. Umożliwił jazdę nimi po buspasach i zwolnił je z opłat za parkowanie w miastach. Od początku 2019 roku zniesiona została również akcyza na samochody elektryczne, co pozwoliło obniżyć ceny takich aut o kilka tysięcy złotych.
Zobacz także
Malkontenci w tym miejscu zauważyliby, że w wielu europejskich krajach - oprócz niższych podatków - rządy oferują wydatne dopłaty do takich aut. Nawet w Rumunii sięgają one 9500 euro do jednego elektryka (połowę z tego do hybryd plug-in). Polska administracja również pracuje nad taką ofertą. Latem, po miesiącach batalii, udało się w końcu uruchomić program dopłat, w którym do ugrania było nawet blisko 18 tys. zł na jedno auto. Cała umowa była skonstruowana jednak w tak niekorzystny sposób, że z programu skorzystało zaledwie kilka procent ze spodziewanej liczby beneficjentów.
Rząd dostrzega również problem wysokich cen dostaw energii na stacjach szybkiego ładowania. Widzi nawet ich przyczynę, którą są wysokie koszty stałe opłat dystrybucyjnych, nieproporcjonalnie duże w porównaniu z rzeczywistymi kosztami zużycia energii aut elektrycznych. Koszty te mają zostać przeniesione na składnik zmienny ceny prądu w ładowarkach. Ile jednak będzie się płaciło za prąd w publicznie dostępnych ładowarkach od 1 kwietnia 2021 roku, gdy tak zwana e-taryfa wejdzie w życie, jeszcze nie wiadomo.
Wsparcie w szczegółach, rosnący problem u podstaw
Sama cena prądu obecnie podlega w Polsce gwałtownym zmianom. Działania rządu, które mają na celu podniesienie atrakcyjności aut elektrycznych, wyglądają przy tym jak doraźne leczenie objawów, podczas gdy coraz wyraźniej widać poważną przyczynę niskiej konkurencyjności tego napędu w polskich warunkach. Chodzi przede wszystkim o ceny energii.
Ponownie, na tę sprawę można spojrzeć z dwóch perspektyw. Z jednej strony - mamy jedną z niższych cen prądu w Unii Europejskiej. Według danych Eurostatu w drugiej połowie 2019 roku ceny dla gospodarstw domowych wynosiły w Polsce O,1376 euro/kWh. Dla porównania, w Austrii było to 0,2074 euro/kWh, w Niemczech 0,2873 euro/kWh.
Z danych Europejskiego Obserwatorium Ubóstwa Energetycznego wynika również, że Polacy radzą sobie z opłatą rachunków za prąd. Pod względem zalegania z tymi opłatami jesteśmy dopiero na 17. miejscu w UE.
Z drugiej strony jednak, jak wynika z raportu Polskiego Instytutu Ekonomicznego, w przeliczeniu na nasz dochód nie jest już tak różowo. Polska rodzina 2+2 przy obecnym poziomie płac i świadczeń socjalnych za swój miesięczny dochód mogłaby kupić o 1/3 mniej prądu niż analogiczna rodzina w Niemczech. Rodzina w Holandii mogłaby kupić trzykrotność tego, co my, a szwedzka – dwukrotność.
To nie wszystko. Według danych Eurostatu w pierwszej połowie 2020 roku ceny energii w Polsce rosły w prawie najszybszym tempie w całej Unii. "Lepsi" pod tym względem byli tylko Litwini. Dalsze, duże wzrosty w roku 2021 są więcej niż pewne.
Częściowo nie są one zależne od działań rządu i nie zawsze są dowodem czegoś złego. Analitycy spodziewają się, że ceny prądu będą rosły w przyszłym roku między innymi przez wzgląd na zwiększony popyt gospodarki na energię w ramach odbudowy po kryzysie związanym z pandemią koronawirusa.
Więcej przyczyn można znaleźć jednak w działaniach polityków. W cenach energii zawierane są przez cały czas nowe podatki na różne cele. Jednym z przykładów tego jest tak zwana opłata mocowa, która zostanie wprowadzona od stycznia 2021. Jej celem jest zebranie funduszy na państwowe koncerny energetyczne oraz należące do nich kopalnie węgla. Dla gospodarstw domowych o zużyciu ponad 2,8 MWh rocznie wyniesie ona 10,46 zł miesięcznie.
Nie będzie to ostatni ukryty podatek tego typu. W ostatnich latach obóz rządzący podejmował działania mające na celu zatrzymanie cen energii na stabilnym poziomie. Dalsze utrzymanie tego poziomu jest jednak niemożliwe, z czego wynika galopująca "korekta" za ostatnie lata ingerencji w wolny rynek.
Bez korzyści, bez perspektyw, bez sensu
Według raportu Instytutu Energii Odnawialnej największy wzrost cen prądu dopiero nas czeka i nastąpi od roku 2021 do 2025. Będzie wynikał z podwyżek stawek za uprawnienia do emisji CO2. Jak donosi Greenpeace, tylko w pierwszej połowie tego roku Polska wyprodukowała tyle energii z węgla, co pozostałe 25 krajów Unii Europejskiej (nie wliczając Niemiec). Już teraz więc nasz kraj płaci z tego powodu ogromny rachunek, a w najbliższym czasie będzie on rósł do trudnych do wyobrażenia rozmiarów. W ramach strategii ograniczania emisji gazów cieplarnianych przez gospodarki państw członkowskich Unii przez następne 10 lat opłaty te wzrosną z obecnego poziomu 30 euro do 76 euro za tonę wyprodukowanego dwutlenku węgla.
Coraz wyższy koszt ładowania to tylko jedna strona medalu. Wieloletnie faworyzowanie węgla już teraz przynosi w Polsce skutek w postaci stosunkowo niskich korzyści środowiskowych wynikających z jazdy samochodem elektrycznym. Wyprodukowanie jednej kilowatogodziny prądu w polskich warunkach wiąże się z emisją aż 650 g CO2.
To zdecydowanie najgorszy wynik w całej Europie. Skalę problemu pokazują wyniki z drugiego końca tabeli. W Szwecji produkcja kilowatogodziny prądu wiąże się średnio z emisją zaledwie 20 g CO2.