Test: Mini Cooper SE zadaje więcej pytań, niż daje odpowiedzi. Przynajmniej dziś
Gdy spotykam się z autem po liftingu, szukam zmian. Poprawek tego, co mnie irytowało w poprzedniej wersji. Tymczasem jeżdżąc odświeżonym Mini Cooperem SE, miałem wrażenie, że głównie zmienił się otaczający go świat. I nie chodzi tu o konkurencję.
Mini Cooper SE (2021) - test
Nie będę tutaj pisał o "nowym" mini, bo trudno tak określić ten skromny lifting. Cooper ma teraz przeprojektowany front, pomalowane na czarno logo, inną kierownicę i podobno zmienioną szatę graficzną systemu multimedialnego. Reszta została bez zmian. Nazywanie się go "nowym" mini byłoby równie trafione, co zapraszanie na parapetówkę po przemalowaniu dwóch ścian. W garderobie.
Pod maską dalej pracuje 184-konny silnik elektryczny i dalej tam nie ma bagażnika. Akumulator dalej ma 32,6 kWh pojemności brutto i dalej może być ładowany z mocą do 50 kW. Bagażnik dalej ma 211 l, na tylnej kanapie dalej jest ciasno. W środku wszystkim dalej sterujemy za pomocą pokręteł i przycisków, choć to akurat wpisuję na listę plusów. Reszta zaczyna trochę trącić myszką.
Cooper SE żyje teraz bowiem w innym świecie. Już gdy debiutował dwa lata temu temu, stawał w szranki z autami, które oferowały więcej: czy to przestrzeni, czy to zasięgu lub najczęściej przestrzeni i zasięgu. Teraz na rynku pojawiły się mocniejsi gracze, jak Fiat 500 czy podobnie wyceniony Volkswagen ID.3, a uwierzcie mi, że pomalowanie logo na czarno nie sprawia, by mini było bardziej kuszącą propozycją. Choć trzeba przyznać, że rywale takiego bajeru nie oferują.
Jednak czy to problem? Absolutnie nie i mam na to prosty dowód. Żadne mini nie broni się na tle konkurencji. Te auta zawsze są zbyt drogie, zbyt ciasne, zbyt przestarzałe. A mimo to zawsze są porządane i ostatecznie chętnie kupowane. Nie inaczej było z elektrykiem przed liftingiem, a skoro Cooper SE się tak naprawdę nie zmienił, to dalej jest dokładnie tak samo. Elektryczne mini kupujesz, gdy chcesz mieć elektryczne mini. Kropka.
Ostatnie 9 lat
Mimo wszystko od swojej premiery w 2019 roku Cooper SE stał się tym dużo ważniejszym modelem. Gdy debiutował dwa lata temu, można było go traktować jako ciekawostkę. Odnoszę wrażenie, że sam producent tak go widział. Zamiast stworzyć elektryka od podstaw i wrócić do korzeni małego, ale przestronnego wnętrza (patrz: BMW i3), po prostu wsadził znane podzespoły do auta spalinowego. Dzisiaj to on zwiastuje przyszłość.
Mini ogłosiło bowiem, że od 2030 roku chce być wyłącznie elektryczną marką. Oznacza to, że wszystkie nowe samochody noszące logo firmy z Oxfordu będą jeździły na prąd. Zapomnij o dającym mnóstwo frajdy z jazdy Cooperze S, pożegnaj się z Clubmanem w dieslu, westchnij nad absurdalnym Countrymanie w wersji John Cooper Works. Za 9 lat pozostanie po nich zdjęcie w archiwum Wikipedii.
Dlatego stwierdziłem, że Cooperem SE muszę wybrać się w miejsce, gdzie już teraz można posmakować takiej przyszłości. Gdzie ma się wrażenie, że już dziś elektryki wyparły auta spalinowe. I choć Norwegia brzmiała kusząco, to deklarowane ok. 300 km zasięgu w cyklu miejskim sprawiły, że mocno przybliżyłem mapę. Całe szczęście nawet nie musiałem wyjeżdżać z Polski.
Przyszłość jest elektryczna
Świetnie sobie zdaję sprawę z tego, że podczas tej wycieczki nie będzie wielu zaskoczeń. Elektrycznym mini jeżdżę już od kilku dni i wiem, że jest bardzo oszczędne (w mieście spokojnie można uzyskać wyniki poniżej 11 kWh/100 km), że pozycja za kierownicą jest fantastyczna i że wyświetlacz zastępujący zegary jest średnio widoczny w ostrym słońcu.
Na telefonie wybieram cel podróży, a mapa jest od razu rzucana na centralny wyświetlacz, bo przecież mam tu bezprzewodowy Apple CarPlay. Oddycham z ulgą – niestety czasem interfejs się zacina, a telefon jest podłączony tylko przez Bluetooth. Pokrętłem ustawiam klimatyzację, zeruję wskazanie komputera pokładowego. Włączam podcast i ruszam z Warszawy na południowy-zachód.
Mając w pamięci pojemność akumulatora, ustawiam tempomat na 110 km/h. Ruch na drodze ekspresowej S8 jest mały, więc nie jestem zawalidrogą. To zaskakujące, jak dobrze mini czuje się na trasie. Pamiętam, że w Fiacie 500 po godzinie jazdy miałem dosyć. Tutaj widać, że Cooper SE jest bardzo dojrzałym autem.
Zerkam na zasięg. Ciągle sporo. Co jak co, ale napędy BMW pozwalają osiągnąć naprawdę zacne wyniki zużycia przy wyższych prędkościach (tutaj nie przekraczam 15 kWh/100 km). Przyspieszam do 120 km/h, bo wiem, że i tak dojadę. Mini wprost mówi, że Cooper SE ma być autem na krótkie dystanse, tymczasem ja planuję przejechać ponad 170 km.
Na wysokości Piotrkowa Trybunalskiego zjeżdżam z trasy. Ostatnie 17 km pokonuję krajówką w kierunku Bełchatowa. W okolicy widzę farmy fotowoltaiczne, choć droga prowadzi mnie do ogromnej elektrowni węglowej. Pod koniec czerwca dowiedzieliśmy się, że proces jej wygaszanie zacznie się w 2030 roku. Wtedy, gdy Mini zakończy swoją zieloną transformację, tu będzie ona tak naprawdę dopiero się rozkręcać. Trochę przerażające. Komputer pokazuje zużycie 14,2 kWh/100 km.
Jednak nie jadę do elektrowni. Zjeżdżam dosłownie kilka kilometrów przed Bełchatowem, parkuję pod zamkniętą już stacją paliw. Pistolety dystrybutorów są zakurzone, a w oknach zamiast informacji o promocji na płyn do spryskiwaczy jest napis "Sprzedam" i numer telefonu. Auto pokazuje mi 52 km zasięgu. Gdyby to było spalinowe mini, musiałbym szukać szczęścia gdzie indziej. Elektrykiem tu jest łatwiej.
Podpinam auto do szybkiej ładowarki zainstalowanej na terenie stacji. Nie zachwyca mocą, bo to tylko 40 kW, ale wystarcza. Po 30 minutach mam wystarczająco energii, by wrócić do Warszawy. Wymowna naklejka przypomina, że prąd dostarczany do tej ładowarki jest zielony. Tak, większość operatorów publicznych stacji dba o to, by mieć odpowiednie certyfikaty.
Przyszłość jest pełna znaków zapytania
Ruszam w drogą powrotną. Jadąc do domu, zastanawiam się, czy tak to będzie wyglądać. Czy stacje paliw będą wygaszane, a na ich miejscach pojawią się ładowarki? W końcu tak już robią w Norwegii. A może potraktujemy to jako czystą kartę i będziemy stawiać ładowarki w zupełnie nowych miejscach? Trzeba też pamiętać, że z elektrykami jest trochę inaczej. Większość kierowców ładuje je w domu. Diesla chyba nikt nie tankuje w garażu.
Myślę też nad tym, jak będzie wyglądać Mini w 2030 roku. Czy to dalej będą małe autka z kultowym designem? Cooper SE tego nie zdradza, bo nie był projektowany od podstaw jako elektryk. Przykład BMW i3 pokazuje, że przy samochodach na prąd można naprawdę puścić wodze fantazji i zaszaleć. Inna sprawa, że nie tylko Mini zapowiedziało odejście od napędów spalinowych. Czeka nas potężna zmiana, która jest pełna szans i pułapek.
Do Warszawy docieram, jadąc z tempem innych aut na trasie i z 40 km zasięgu w zapasie. Zjeżdżam na parking podziemny, dojeżdżam do swojego miejsca. Patrzę na zaparkowane tam spalinowe mini. Przez cały tydzień kluczyki do niego leżały obok kluczyków do elektryka. Ani przez moment mi nie przeszło przez myśl, by po nie sięgnąć. Tylko że ja jestem przekonany już do dawna.
Dlatego myślę, że najważniejsze pytanie brzmi, czy przez najbliższe 9 lat producentom uda się przekonać wszystkich pozostałych do aut elektrycznych. I odpowiedź na nie mnie najbardziej interesujące w tej całej elektromobilnej układance. Cooper SE nie przekona wszystkich. Ale ci, którzy wybiorą go świadomie, pewnie nie pożałują.
- w świecie Mini: atrakcyjna cena (szczególnie po dopłacie)
- bardzo dobre właściwości jezdne
- wydajny napęd elektryczny
- ergonomiczne wnętrze
- od lat fantastyczny wygląd
- poza światem Mini: wysoka cena jak na oferowany zasięg
- brak bagażnika pod maską
- lifting mógł przynieść zwiększenie pojemności akumulatora
Rodzaj napędu: | Elektryczny | |
---|---|---|
Pojemność akumulatora: | 28,9 kWh netto | |
Moc maksymalna: | 184 KM | |
Moment maksymalny: | 270 Nm | |
Pojemność bagażnika: | 211 l | |
Osiągi: | ||
Katalogowo: | Pomiar własny: | |
Przyspieszenie 0-100 km/h: | 7,3 s | |
Prędkość maksymalna: | 150 km/h | |
Zużycie energii: | 13,5 kWh / 100 km | |
Zasięg: | 230 km | 214 km |