Test: Zasilacz GreenCell Habu – nie wyobrażam sobie go nie mieć
To nawet nie tak, że musiałbym go mieć, posiadając samochód elektryczny. Potrzebuję go nawet jako osoba, która testuje takie auta, a także hybrydy plug-in. Może nie jest niezbędny, ale bardzo przydatny. I potrafi zmienić postrzeganie elektromobilności.
27.10.2023 | aktual.: 28.10.2023 14:00
Z czym przeciętnej osobie kojarzy się samochód elektryczny? Z problemami. Problemy z dostępnością ładowarek lub długi czas ładowania w miejscach, gdzie ich nie ma, np. w domu. Czas ładowania wyrażony w godzinach wielu nie przekonuje. Zwłaszcza tych, którzy nie chcą się przekonać.
A z czym kojarzy się wam hybryda plug-in? Znajdzie się pewnie wielu takich, co twierdzą, że to najgorszy rodzaj pojazdu. Bo aby jeździć w miarę ekonomicznie, trzeba go ładować, a ładować nie da się wszędzie i... tu znów wracamy do tego, co doskwiera sceptykom aut elektrycznych. Dodatkową wadą aut plug-in jest moc ładowania, nierzadko ograniczona do 11 lub 22 kW, co oznacza, że podłączenie się do szybkiej ładowarki jest niemożliwe. Więc w podróży korzystamy tylko z tego prądu, który zabierzemy ze sobą z domu.
Myślę, że takie urządzenie jak Habu może wielu takim osobom zmienić postrzeganie aut elektrycznych i zelektryfikowanych. Mi zmieniło. Ale po kolei.
Habu to tak naprawdę wallbox, tylko przenośny
Idea wallboxa jest świetna. To taka miniładowarka domowa, którą dość sprawnie naładujecie każdy samochód. Problemem wallboxa jest wcale nie cena, bo są to już urządzenia stosunkowo tanie. 22-kilowatowy można kupić za ok. 2-2,5 tys. zł.
Z tego co jednak wyczytałem i usłyszałem od użytkowników, problemem jest obecnie jego podłączenie. Już nie chodzi o takie miejsca jak budynki wielorodzinne czy bloki, ale nawet w domu jednorodzinnym podłączenie takiego urządzenia sprawia elektrykom "kłopot" (czyt. nie chcą tego robić) i kosztuje nawet ponad tysiąc złotych. Wallbox ma też tę wadę, że wisi w jednym miejscu i nie można go tak po prostu przenieść. A to z kolei jest główna zaleta Habu.
Habu to nic innego jak zasilacz (ładowarka to jest w samochodzie), który prawie niczym nie różni się od przewodów, jakie dostajemy z każdym samochodem elektrycznym czy hybrydą plug-in. Prawie, bo różnice są dwie. Po pierwsze, podłączymy go do typowego gniazda siłowego (16A), które znajduje się w wielu gospodarstwach domowych. A nawet jeśli nie, ale instalacja jest trójfazowa i ma taki bezpiecznik, to nie ma problemu, by takie gniazdo zainstalować.
Po drugie Habu nie ma wbudowanej w przewód "cegły", tej nieporęcznej kostki, z którą nie ma co zrobić, jeśli na ścianie brakuje haczyka. "Cegła" ciąży na przewód (stąd to potoczne określenie) i wtyczkę, a przy zwijaniu przewodu zawsze przeszkadza. Cała elektronika, która mogłaby się znaleźć w "cegle", mieści się we wtyczce. Tej, którą wkładamy do gniazda zasilającego.
Dzięki tym dwóm zaletom, Habu jest jak wallbox, tylko przenośny i znacznie poręczniejszy. Choć droższy, bo kosztuje nieco ponad 3 tys. zł, to nie wymaga instalacji i można go zabrać w podróż.
Moje wrażenia z użytkowania Habu
Użytkuję Habu od kilku miesięcy i tak jak napisałem we wstępie i tytule, nie potrafię sobie wyobrazić sytuacji, że go nie posiadam. Choć nie mam auta, które muszę ładować. Ale miewam testowe, które zawsze ładuję w domu i często był to dla mnie problem.
Na przykład Kię EV6 ładowałem cały weekend, kiedy w piątek po południu przyjechałem ze zdjęć. Korzystałem z gniazda 230V, a więc mocy 3,6 kW. Pamiętam też sytuację, kiedy miałem do testu elektryczne Berlingo, a tym czasie były silne wiatry i częste awarie sieci. W praktyce przez połowę czasu berlingo stało podpięte do gniazdka i czekało na te chwile, kiedy prąd w sieci się pojawiał. Ostatecznie nie najeździłem się nim za bardzo.
Z wallboxem (którego nie mam) czy habu jest inaczej. Moc 11kW to ok. 2 godziny ładowania, żeby zyskać zasięg przynajmniej 100 km. W praktyce większość aut elektrycznych da się naładować przez noc (zależnie od długości nocy i pojemności baterii). I mówię tu o ładowaniu od zera do pełna. A tak się robi rzadko.
No właśnie, dlatego z habu osoby sceptyczne mogą zmienić postrzeganie. Bo w praktyce ten czas, który i tak wydaje się długi, gdzieś znika. Choćby w nocy, czy w czasie pracy w domu, albo podczas odpoczynku czy innych zajęć. Wystarczy podłączyć zasilacz, kiedy wracasz do domu i niemal zawsze, kiedy chcesz znów wyjechać, masz wystarczający zapas energii lub nawet pełną baterię. To mocno poprawia komfort użytkowania auta elektrycznego w porównaniu z sytuacją, kiedy korzystasz tylko z 230V. Jednak najbardziej podobało mi się używanie hybryd plug-in.
Hybrydy typu plug-in możesz naładować takim urządzeniem w godzinę czy dwie. W praktyce miałem takie auta, którymi prawie w ogóle nie jeździłem na benzynie. Wtedy hybryda nabiera sensu i łatwiej zrozumieć jej ideę. Bo w całej tej idei nie zawsze chodzi o ekonomię, ale też o moc. Prosty przykład - Mercedes GLC 300de rozwija 335 KM, a ma tylko 2-litrowego diesla.
Dużą zaletą habu było też to, że mogłem go zabrać w podróż i czuć się bezpieczniej wiedząc, że w razie czego "gdzieś się naładuję" i nie będzie to trwało pół dnia. Z habu i możliwością ładowania 11 kilowatami, w sytuacji krytycznej wystarczy godzina. Ktoś powie, że długo. Ale ile czasu zajmie ci załatwienie kanistra paliwa, kiedy skończy się ono na trasie?
To to samo co z porównaniem ładowania i tankowania auta spalinowego. Oczywiście, że eksploatacja spalinówki jest łatwiejsza. Jednak argument o kłopotliwym ładowaniu i długim czasie tego procesu wydaje się być coraz mniej przekonujący. Auto spalinowe trzeba zatankować, co trwa 2-3 minuty. Czas ten poświęcamy tylko na to. Elektryczne w domu ładowałem nie poświęcając na to czasu. Po prostu się ładował, kiedy ja robiłem, co chciałem.
Miałem też kontrolę ładowania i mogłem sprawdzić cały proces w aplikacji GreenCell. Mamy wgląd w moc ładowania i czas. Nie tylko za pomocą modułu Bluetooth z domu, ale również dzięki modułowi GSM z dużej odległości. Kiedy pożyczałem urządzenie kolegom z redakcji, wiedziałem, kiedy się ładują.
W aplikacji da się ustawić czas ładowania, jeśli chcemy na przykład zakończyć przez zachodem słońca, kiedy korzystamy z fotowoltaiki. Można też ustawiać moc ładowania, dostosowując proces do preferencji. Da się to zrobić przyciskiem na wtyczce, którą wkładamy w gniazdo samochodu. Zakres mocy ładowania to: 3,6 kW, 7,2 kW i 11 KW. W praktyce, w mojej sieci było to odpowiednio 3,6 kW, 7,4 kW i 10,5 kW.
Jeśli samochód ma ładowarkę jednofazową, jak na przykład lexusy, to moc tę należy podzielić na pół. Chyba, że mamy gniazdo 32A. Problem w tym, że posiadając takie mocniejsze gniazdo nie podłączymy habu bezpośrednio. Trzeba zakupić przejściówkę. Szkoda, bo są już na rynku podobne urządzenia z przejściówkami, nawet na 230V.
Można także z poziomu aplikacji ustawić limit zasięgu ładowania, jeśli wprowadzimy dane pojazdu. Po ich wprowadzeniu, a także wprowadzeniu taryfy, da się sprawdzić, ile kosztowało ładowanie. Dzięki temu, ładując się u kogoś (np. wynajętym domku), można się po prostu rozliczyć. Aplikacja wysyła też powiadomienia o zakończeniu ładowania czy ewentualnych awariach (takich akurat nie miałem).
Podczas użytkowania ani razu nie miałem problemu z habu, ale wielokrotnie miałem problem z aplikacją. Często gubiła połączenie z urządzeniem, niekiedy po prostu się zawieszała. Denerwujące było to, że często wymagała logowania się na nowo. Było w tym okresie wiele aktualizacji i wszystko wskazuje na to, że teraz już działa bez zarzutu. Aktualizuje się także habu, przez aplikację.
Zasilacz jest wyposażony w wiele zabezpieczeń (m.in. Wykrywanie spadków napięcia i wzrostu temperatury), więc co do zasady nie powinno się nic złego wydarzyć. Ponadto jest kapitalnie wykonany, szczelny, odporny na każde warunki atmosferyczne, a nawet na przejechanie wtyczki samochodem. Tego ostatniego nie sprawdzałem, ale kilkukrotnie umyślnie upuściłem wtyczkę na betonowe podłoże i nic się nie stało. A jeśli chodzi o pogodę, to bez problemu habu działało w czasie ulewy.
Mam tylko zastrzeżenia do zaślepek na wtyczki, zawieszonych na cieniutkich nitkach. Jedna urwała się już drugiego dnia. Mogłoby to być solidniejsze.
Habu testował także redakcyjny kolega Michał Zieliński, który podzielił się swoimi spostrzeżeniami:
Habu należy docenić za bardzo dobre wykonanie i wygodę oraz prostotę użytkowania. Kiedy wchodziło na rynek, kosztowało 5 tys. zł, ale obecnie można je kupić na stronie Green Cell za 3199 zł. To już cena, która nie pozostawia wiele wątpliwości. W porównaniu z wallboxem o takiej samej mocy ma chyba tylko jedną wadę - da się go ukraść, kiedy nie ładuje samochodu.