Czterocyfrowy rachunek za ładowanie elektryka? Zima w Teksasie pokazała, że to możliwe
Atak zimy, jaki nawiedził Teksas w połowie lutego, spowodował ogromne zawirowania na tamtejszym rynku energii elektrycznej. Zapotrzebowanie na prąd zauważalnie przewyższyło podaż, co poskutkowało gwałtownym wzrostem cen. Ci, którzy chcieli naładować swoje auto elektryczne, musieli liczyć się z gigantycznymi wydatkami.
23.02.2021 | aktual.: 13.03.2023 10:06
Prąd jest dziś podstawowym medium niezbędnym do życia. Na co dzień nie doceniamy jego obecności, a problem uświadamiamy sobie dopiero wtedy, gdy pobliskie źródło zasilania wstrzyma dostawy. W połowie lutego boleśnie przekonali się o tym mieszkańcy Teksasu, którzy musieli zmagać się z atakiem srogiej zimy.
Mrozy i opady spowodowały utrudnienia w działalności pobliskich elektrowni, przy jednoczesnym wzroście zapotrzebowania na prąd ze strony obywateli. Taka rozbieżność szybko zaowocowała gwałtownym wzrostem cen u lokalnych dostawców prądu,z 50 dolarów do nawet 9 tys. dolarów za megawatogodzinę.
Wszyscy ci, którzy musieli wówczas ogrzać swoje mieszkania lub naładować samochód, dostali mocno po kieszeni. Zgodnie z prostą matematyką zasilenie Nissana Leafa z akumulatorem o pojemności 40 kWh mogło w tym okresie kosztować aż 360 dolarów, a aut z największymi bateriami, jak tesla, nawet 900-1000 dolarów.
To horrendalne kwoty, które pozwoliłby na kilkumiesięczną jazdę samochodem spalinowym. Warto jednak odnotować, że była to wyjątkowa sytuacja spowodowana załamaniem pogody. Stawki stopniowo wracają do normalności. Nie ma jednak gwarancji, że taka sytuacja się nie powtórzy, więc na miejscu mieszkańców Teksasu, którzy chcą przesiąść się na elektryki, zachowałbym w garażu choć jeden pojazd spalinowy.