Auta elektryczne a sprawa polska. Czy w 2035 roku zabraknie prądu albo pieniędzy?

Samochody elektryczne na stacji ładowania
Samochody elektryczne na stacji ładowania
Źródło zdjęć: © fot. Mariusz Barwiński/Volkswagen Group Polska
Mateusz Żuchowski

14.06.2022 20:14, aktual.: 10.03.2023 13:54

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Według europarlamentu za trzynaście lat na rynkach Unii Europejskiej nie będzie już można kupić samochodów spalinowych: do wyboru zostaną w praktyce tylko elektryczne i wodorowe. Czy taka wizja przyszłości dla Polaków jest w ogóle możliwa, a jeśli tak, to za jak wysoką cenę?

Ustawa Parlamentu Europejskiego co prawda nie jest jeszcze ostateczną, wiążącą decyzją co do przyszłości polskiego rynku motoryzacyjnego i tego, co znajdzie wtedy na nim klient. Tę podejmie dopiero na którymś etapie polski rząd, ale pole do negocjacji w tym zakresie nie jest w praktyce zbyt duże.

Przyjęta ustawa jest bowiem częścią dużo większego – i szeroko omawianego w Polsce – pakietu klimatycznego "Fit for 55". Obejmuje on szereg daleko idących zmian, które w ciągu najbliższych kilku lat mogą istotnie zmienić otaczającą nas rzeczywistość: tak pod kątem zwiększonej skuteczności ochrony środowiska, ale również sytuacji gospodarczej, a nawet dosłownie, krajobrazu polskich domostw i ulic.

Ten ma zostać zmieniony w najbliższych latach nie tylko przez przeobrażenie krajowej energetyki, to znaczy rozwój fotowoltaiki i innych odnawialnych źródeł energii, ale również przez zakrojony na bardzo szeroką skalę plan budowy sieci ładowarek. Na głównych szlakach komunikacyjnych Polski mają być one oddalone o nie więcej niż 60 km od siebie.

Nie jest to wizja odległej przyszłości, a rzeczywistość, która już się dzieje wokół nas. Wedle danych Polskiego Związku Paliw Alternatywnych aktualnie w Polsce funkcjonują 4253 publicznie dostępne punkty ładowania samochodów elektrycznych. Według ostatniego raportu "Polish EV Outlook", który uwzględnia potencjalne wsparcie Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, już w 2025 r. w Polsce powinno działać ponad 40 tys. takich punktów.

Elektryfikacja polskich dróg i parku maszyn stanowi ogromną inwestycję. Co grozi Polsce za niewykonanie tego planu? Oczywiście kary. Z której strony by nie patrzeć, krajowy budżet czekają w tym zakresie ogromne wydatki, które muszą się zacząć już lada moment, i będą trwały następnych kilkanaście lat. Czy jesteśmy na nie gotowi i jak będzie wyglądała Polska za ten czas? Czy będzie wtedy starczyło prądu dla wszystkich aut elektrycznych na drogach?

Czy przez auta elektryczne zabraknie w Polsce prądu?

Na powyższe odpowiedział mi Maciej Mazur, dyrektor zarządzający Polskiego Stowarzyszenia Paliw Alternatywnych i wiceprezes Avere, największej europejskiej organizacji zajmującej się kreowaniem rynku elektromobilności.

Jego wizja przyszłości dodaje optymizmu i tonuje strach przed sytuacją, w której przez wzrost popularności samochodów elektrycznych w Polsce mogłoby zabraknąć prądu. – Naszym zdaniem obciążenie krajowej sieci energetycznej wywoływane przez samochody elektryczne będzie znacznie mniejsze, niż się często przyjmuje – twierdzi.

Według Macieja Mazura pobór energii przez samochody elektryczne podczas ich ładowania nie doprowadzi do katastrofy energetycznej choćby z jednej prostej przyczyny. – Moc zainstalowana w stacjach ładowania nie równa się zapotrzebowaniu energetycznemu. Prawdopodobieństwo, że wszystkie stacje będą działać w tym samym czasie z pełną mocą jest równe zero. Podstawą ładowania pojazdów elektrycznych jest ładowania na stacjach prywatnych, najczęściej odbywające się w godzinach nocnych. Już dziś wielu użytkowników korzysta z preferencyjnej kosztowo tak zwanej taryfy nocnej – zauważa.

Do jakiego wzrostu zapotrzebowania na energię realnie przyczynią się więc auta elektryczne? – Uwzględniając prognozy rozwoju polskiego rynku elektromobilności ujęte w raporcie PSPA "Polish EV Outlook 2022", w odniesieniu do danych PSE za rok 2021 park osobowych i dostawczych samochodów całkowicie elektrycznych w Polsce przyczyniłby się do wzrostu zapotrzebowania energetycznego o zaledwie 0,04 proc. w 2022 r. i 0,32 proc. w roku 2025 r. Aż do 2030 r. wpływ elektromobilności na wzrost popytu na energię elektryczną nie przekroczy 1 proc. Z naszych analiz wynika, że w 2035 r. samochody elektryczne będą generowały wzrost zapotrzebowania na energię na poziomie 2,02 proc. – wylicza Maciej Mazur.

Szybka ładowarka Ionity na autostradzie A2
Szybka ładowarka Ionity na autostradzie A2© fot. Michał Zieliński

Co ciekawe, ponad dwukrotnie większe wyzwanie będą stanowiły pompy ciepła, które już od roku 2027 mają zacząć wypierać kotły gazowe i inne rozwiązania obecnie stosowane w prywatnych domach i budynkach użyteczności publicznej. Według Raportu Polskich Sieci Energetycznych w 2035 roku pojazdy elektryczne oraz pompy ciepła razem będą w sumie odpowiedzialne za pobór 6,9 proc. całego prądu w Polsce.

Zapotrzebowanie na energię ogólnie będzie więc rosło i trzeba będzie je zaspokajać już na nowe sposoby, zgodne z unijnym prawem. – Do 2035 roku polska energetyka przejdzie bardzo istotną przebudowę. Od 2019 r. moc zainstalowana wzrosła o blisko 7 tys. MW, z czego w dużym stopniu dzięki odnawialnym źródłom energii. Konieczny jest jej dalszy rozwój, idący w kierunku dalszej poprawy stanu miksu energetycznego – zaznacza dyrektor zarządzający Polskiego Stowarzyszenia Paliw Alternatywnych.

Przyszłość aut elektrycznych zależy od kosztów… aut spalinowych

Z jakimi kosztami się to wszystko będzie wiązało? Ogromnymi, co do tego Maciej Mazur nie ma wątpliwości. – Na przestrzeni kolejnych kilkunastu lat będą to inwestycje liczone w miliardach złotych. Są one potrzebne praktycznie w każdym obszarze, poczynając od wytwarzania energii elektrycznej z coraz większym uwzględnieniem OZE, przez rozwój sieci przesyłowej, aż wreszcie dochodząc do stacji ładowania, których moce mogą wynosić od 11 kW, do 350kW dziś, a w najbliższych latach będą nawet liczone w MW – prognozuje ekspert.

Pozostaje jeszcze kluczowe pytanie: kto za to wszystko zapłaci? Odpowiedź na to pytanie dla Macieja Mazura nie jest prosta, ale ostatecznie nie taka zła dla zwykłych obywateli. – Odpowiadając na to pytanie trzeba mieć na względzie potencjał finansowy podmiotów, które są i będą zaangażowane w budowę infrastruktury. Z jednej strony będą to państwowi i bezpośrednio wspierani (m.in. poprzez dedykowany program NFOŚiGW) przez administrację operatorzy systemu dystrybucyjnego, zaś z drugiej operatorzy prywatni, będący w praktyce pionierami rynku elektormobilności w Polsce – opisuje Maciej Mazur.

– Zmagają się oni zarówno z przeszkodami natury systemowej, jak i ograniczonym popytem na usługi ładowania. Wynika on ze stosunkowo niewielkiej floty samochodów z napędem elektrycznym w Polsce. Liczy ona obecnie ok. 50 tys. pojazdów, czyli mniej niż w Niemczech sprzedaje się w ostatnim czasie w miesiąc – mój rozmówca porusza jeszcze jeden aspekt, który się zwykle pomija w rozmowach na temat elektromobilności i trudów związanych z rozwojem jej na polskich drogach.

– Co więcej, z uwagi na niedoskonałość polskich regulacji, w niektórych lokalizacjach to właśnie na operatorach prywatnych spoczywa konieczność budowy przyłączy i stacji transformatorowych, co często stawia pod znakiem zapytania opłacalność inwestycji w stacje ładowania. W konsekwencji to ta druga grupa jest i będzie obciążona finansowo w znacznie większym stopniu. W przypadku osób planujących uruchomienie stacji ładowania w bloku koszty powinny być proporcjonalnie najniższe. Ładowarki typu wallbox nie wymagają wysokich nakładów finansowych – podsumowuje Maciej Mazur z PSPA.

W tej chwili koszt takiej przydomowej ładowarki wraz z podłączeniem do sieci wynosi nieco ponad 10 tys. złotych. To akurat jest inwestycja, która powinna się szybko zwrócić, patrząc choćby na obecne ceny paliw. A jak będą one wyglądały w roku 2035? Odpowiedź na to pytanie jest znacznie trudniejsza do przewidzenia niż na te zadane wcześniej w tym tekście, a to akurat ona jest tak naprawdę kluczowa dla powodzenia aut elektrycznych na polskim rynku. Niemniej wniosek nasuwa się jeden: korzystanie z samochodów spalinowych może okazać się znacznie mniej korzystne finansowo dla Polaków nawet wcześniej, niż za trzynaście lat.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (143)
Zobacz także