Wizja UE "oderwana od rzeczywistości". Branża ostro o planach elektryfikacji
Ambitne plany Unii Europejskiej dot. zrezygnowania z silników spalinowych są – według branży motoryzacyjnej – całkowicie oderwane od rzeczywistości. Analiza wskazuje, że nawet w najbardziej optymistycznych prognozach nie usuniemy z dróg "klasycznych" pojazdów. Nawet pomimo tego, że te mają być coraz droższe.
11.12.2020 | aktual.: 13.03.2023 10:21
Unijny pakiet na rzecz zrównoważonej i inteligentnej mobilności znalazł się w ogniu krytyki. Plan zakłada zmniejszenie emisji dwutlenku węgla przynajmniej o 55 proc. do 2030 roku i całkowitą neutralność (czyli zamknięty obieg CO2) do 2050 roku. W dokumencie znalazły się wytyczne zarówno dla transportu drogowego, jak i morskiego i lotniczego.
Branża motoryzacyjna ostrożnie – to bardzo delikatnie powiedziane – podeszła do unijnego stanowiska. W końcu 30 milionów bezemisyjnych (czyli elektrycznych bądź wodorowych) samochodów do 2030 roku to nie lada liczba. "Ta wizja jest niestety oderwana od rzeczywistości" stwierdził dyrektor generalny europejskiego związku producentów samochodów ACEA Eric-Mark Huitema.
Najłatwiej jest to przedstawić na suchych liczbach. Drogi Unii Europejskiej goszczą na razie 243 miliony samochodów. Mniej niż 615 tys. z nich nie emitują spalin (czyli są elektrykami lub - rzadziej - wykorzystują wodór na napędu). To 0,25 proc. całej floty czterech kółek. Aby osiągnąć założenia Unii Europejskiej, sprzedaż pojazdów elektrycznych musiałaby wzrosnąć 50-krotnie w ciągu zaledwie 10 lat.
Głównym problemem wskazywanym przez analityków jest brak miejsc do ładowania. Za 10 lat będziemy potrzebować ok. 3 miliony ładowarek. Na razie mamy ich ok. 200 tys. Huitema zauważa, że Komisja Europejska jest zbyt ambitna przy wyznaczaniu celów, nie zważając na infrastrukturę. W ciągu 11 lat musielibyśmy zwiększyć liczbę uruchamianych punktów nawet 15 razy!
Nawet jeśli pominiemy taki aspekt jak ich zasilanie, pozostaje kwestia rozmieszczenia. Berlin zaspokaja już tylko 14 proc. potrzeb kierowców wyznaczonych na 2025 rok. Gęstość zabudowy i budynki wielorodzinne wymuszają publiczne stacje ładowania. W najgorszym scenariuszu oznacza to 11 aut elektrycznych na jedną ładowarkę.
Można oczywiście liczyć na popularyzację technologii, efekt skali i konkurencję pomiędzy właścicielami ładowarek, ale na to jeszcze długo poczekamy. Sprzedaż samochodów elektrycznych wzrosła w ciągu ostatnich 3 lat o 110 proc, ale "wąskim gardłem" pozostają punkty ładowania, których liczba zwiększyła się tylko o 58 proc. (w Polsce to odpowiednio 150 i 40 proc.) Co gorsza, tylko 1 na 7 punktów zapewnia szybkie ładowanie (o mocy większej niż 22 kW). Kolejnym problemem jest nierówna dystrybucja. Cztery europejskie kraje mają na swoim terytorium 75 proc. ładowarek, a rekordzista, jak Holandia, ma 1000 (!) razy więcej stacji niż ostatni z listy Cypr.
Przenosząc to na polski punkt widzenia, dochodzi jeszcze jeden problem - wysokie ceny na publicznych ładowarkach. Sieć stacji paliw Orlen niedawno wprowadziła pilotażowy cennik w 5 punktach, lecz stawki, jakie wyznaczyła, stawiają pod znakiem zapytania opłacalność dalszych wyjazdów elektrykiem. Nawet 2,39 zł za 1 kWh plus opłata za postój sprawiają, że w najczarniejszym scenariuszu "klasyczny" silnik spalinowy musiałby zużywać nawet 15 litrów bezołowiowej, by zrównać się w kosztach podróżym z elektrycznym Audi e-tronem.
Przedstawiciele europejskiego stowarzyszenia producentów samochodów zauważają również, że przez obniżanie emisji dwutlenku węgla w transporcie, nowe pojazdy stają się coraz droższe, co nie będzie zachęcać klientów do szybkiej zmiany. Widać to szczególnie w wynikach importu czterech kółek do Polski – w listopadzie "ściągnęliśmy" najstarsze (dane uśrednione) samochody od stycznia 2000 roku. Miały one ok. 11,85 lat. Średnia wieku auta w Unii to 11 lat.