Na narodowego elektryka nie ma co liczyć. Z pomocą przychodzą zapaleńcy
Prototyp narodowego auta elektrycznego mieliśmy zobaczyć w pierwszej połowie 2019 roku. Doczekaliśmy się nawet kilku, ale robią je zapaleńcy niefinansowani przez państwowe spółki. Triggo, iXAR czy Falectra mają większe szanse trafić do produkcji niż samochód obiecany przez premiera.
23.07.2019 | aktual.: 13.03.2023 14:03
Projekt polskiego samochodu elektrycznego pochłonął już 12 mln zł. Przez dwa lata prace zaszły naprawdę daleko. Udało się np. zadecydować, że auto będzie występować w trzech wersjach, a partnerem technologicznym zostanie niemiecka firma. Nie ma jeszcze nazwy, ale wiemy, że twórcy chcą, by podobała się Polakom. Pewnie będzie to coś narodowego, biało-czerwonego.
Oczywiście o ile auto w ogóle powstanie. W projekt wierzą polskie firmy energetyczne, które jesienią 2018 roku przeznaczyły na niego kolejne 40 mln zł, dorzucając je do puli przekazanych wcześniej 30 mln zł. Innego zdania są eksperci konsorcjum Atmoterm i Forum Elektromobilności. W opublikowanym niedawno raporcie stwierdzili, że "szanse na wdrożenie do produkcji polskiego samochodu elektrycznego są raczej niewielkie".
Zobacz także
Optymizmem nie napawa też dotrzymywanie terminów, a raczej jego brak. Według zapewnień przedstawicieli państwowej firmy, produkcja masowa ma ruszyć na przełomie 2022 i 2023 roku. Z fabryki (która powstanie w bliżej nieokreślonym miejscu) rocznie ma wyjeżdżać 100 tys. aut. Brzmi dobrze, dopóki nie przypomnimy sobie, że w pierwszej połowie 2019 roku mieliśmy zobaczyć prototyp auta. Nie wyszło.
Zapaleńcy na ratunek
Przyznam, że sam pomysł, by wykorzystać rozwijającą się elektromobilność jako okazję na powrót polskiej motoryzacji, jest słuszny. Przejście na auta elektryczne sprawia, że nawet najwięksi giganci uczą się wielu rzeczy od nowa i popełniają błędy. Dość powiedzieć, że w ciągu ostatnich lat jedyną marką, której udało się zrobić masowo produkowany samochód i nie zbankrutować, jest stawiająca na elektryki Tesla.
W tym wszystkim szansę upatrywał Mateusz Morawiecki, gdy w 2015 roku zapowiadał polskie auto elektryczne. Nie tylko on wierzył, że na tej sytuacji można coś ugrać. Polscy inżynierowie ruszyli głowami i zaproponowali własne propozycje. Różnica jest jedna. O ile narodowy elektryk nie ma nawet nazwy, to niezależne pomysły nie tylko je mają, ale już nawet jeżdżą po drogach.
Elektryk z Polski razy trzy
Pierwszym przykładem jest malutki samochód firmy iXAR z Nysy. Jego twórcy brali udział w konkursie ElectroMobility, ale nie dostali państwowego dofinansowania. Może to lepiej, bo prototyp ich auta już został pokazany podczas Biegu Nyskiego. Pojazd został stworzony wg przepisów kategorii L7e, dzięki czemu będzie można nim jeździć na prawo jazdy B1. Na ten moment brakuje mu elektrycznego napędu (pod maską jest silnik spalinowy), ale to zostanie poprawione na jesień.
Drugi w kolejce jest projekt Triggo. Choć ma 4 koła to trudno go nazwać samochodem. Pojazd na pokład może zabrać 2 osoby, a dzięki zmyślnemu przedniemu zawieszeniu może się zwęzić i mieć mniej niż metr szerokości. To ma pozwolić mu na przeciskanie się między samochodami w korku. Następnie koła rozsuwają się do 150 cm i wtedy Triggo jest równie stabilne co zwykłe auto. Pierwsze testy prototypów już trwają, a produkcja ma wystartować w 2020 roku.
Wreszcie najmłodszy z elektrycznych pojazdów znad Wisły. Falectra to motocykl na prąd, którego prototyp został przygotowany w drukarce 3D. Na jednym ładowaniu ma przejeżdżać ponad 70 km, a prędkość maksymalna to 60 km/h. Do miasta jak znalazł, szczególnie, że cena ma nie przekroczyć 15 tys. zł. Twórca zakłada, że testy drogowe wystartują w 2020 roku, a produkcja seryjna rozpocznie się rok później.
Na (długiej) drodze do sukcesu
Każdy z trzech elektrycznych pojazdów jest – co tu dużo mówić – daleki od perfekcji. Jednak taki jest właśnie cel tworzenia prototypów. Chodzi o to, by wyłapać błędy i je poprawiać. Patrząc na entuzjazm, jaki pała od twórców poszczególnych projektów, wierzę, że uda im się dopiąć swego.
Szczególnie, że na entuzjazmie się nie kończy. Zamiast rzucać się na masową produkcję samochodu osobowego, chcą powalczyć w niszach. Tam zbierają doświadczenie, uczą się i mierzą siły na zamiary. Czy ta strategia się opłaci? Przekonamy się za kilka lat, ale wiele wskazuje na to, że odpowiedź będzie twierdząca.